Związkowcy przeciw podwyżkom

Jakub Jałowiczor

Związki mają prawo być upolitycznione. Jednak z tego powodu coś czasem zgrzyta.

Jakub Jałowiczor Jakub Jałowiczor

– Była decyzja, żeby wprowadzić je już od tego miesiąca, ale Związek Nauczycielstwa poprosił nas o chwilę zwłoki – powiedział w styczniu Rafał Trzaskowski, pytany o podwyżki dla nauczycieli. Prezydent Warszawy tłumaczył w wywiadzie dla Polsatu, że związkowcom nie spodobało się to, iż rosną pensje stażystów, nieproporcjonalnie do płac innych nauczycieli. Jeśli Trzaskowski nie kłamie, to ZNP jest chyba pierwszym na świecie związkiem domagającym się odsunięcia podwyżek na później. Każda pracownicza organizacja zażądałaby w takiej sytuacji, aby wzrost płac dotyczył wszystkich, nie tylko stażystów. Najwidoczniej protesty, które oglądamy kierują się jakąś inną logiką.

Nie załamuję rąk nad tym, że związki zawodowe są „upolitycznione”. Skoro w ich orbicie zainteresowań są sprawy, o których decydują politycy (prawo pracy, decyzje w sprawie państwowych firm), to siłą rzeczy zajmują się polityką. Solidarności zwykle bliżej do PiS (choć są regiony, którymi przez lata rządzili ludzie otwarcie sympatyzujący z PO), ZNP współpracuje z opozycją – i nie musi w tym być nic złego. A już na pewno nie jest to gorsze niż uczestnictwo szefowej Konfederacji Lewiatan w spotkaniach grupy Bilderberg i współpraca z Kongresem Kobiet czy próby (nieudane) wejścia w politykę szefa Business Center Clubu. Są jednak sytuacje, kiedy w relacjach między związkowcami a politykami coś zaczyna zgrzytać. I z taką sytuacją mamy właśnie do czynienia. Szkoda, bo nauczycielom należą się podwyżki i nie dziwi mnie, że się o nie upomnieli. Zmian w szkolnictwie powinno być zresztą znacznie więcej – przydałaby się choćby likwidacja bezsensownego systemu awansów zawodowych, choć na taką rewolucję pewnie nikt się nie zdecyduje. W warunkach przedwyborczej wojny trudno jednak myśleć o poważniejszej reformie.