Jak można było nie dać im jeść? Lubkiewiczowie zapłacili cenę życia...
Marianna Lubkiewiczowa zginęła wraz z mężem i synem.
Agata PUŚCIKOWSKA /foto gość
Pani Grażyna Olton mieszka w Sadownem. Tam, gdzie mieszkali jej matka, dziadkowie i wuj. Urodziła się krótko po wojnie, z matki Ireny, która przeżyła pogrom. Irenie, mimo że starała się żyć normalnie – pracowała, wychowywała dzieci – sceny z zimy 1943 roku towarzyszyły przez całe życie. I przekazała je córce. Straszliwa śmierć za to, że Polacy ratowali sąsiadów Żydów przed śmiercią głodową. Straszliwa śmierć, o której nie da się zapomnieć w kolejnych pokoleniach.
Moi dziadkowie
– Dziadkowie od strony mamy, Leon i Marianna Lubkiewiczowie, to byli bardzo pracowici, szanowani ludzie – opowiada Grażyna Olton. – Dziadek miał piekarnię, tutaj niedaleko, pewnie ze 200 metrów stąd. Babcia, którą pojął za żonę po owdowieniu, sprzedawała chleb w tym domu, w którym teraz jesteśmy, na dole. Była kobietą, jak na owe czasy, światową, otwartą, potrafiła i świetnie prowadzić gospodarstwo, i modnie uszyć. Kochała swoją jedyną córkę, a moją matkę, nad życie. Dziadek miał też troje starszych dzieci z pierwszego małżeństwa. To właśnie ze Stefanem, najmłodszym bratem przyrodnim, zginęła moja matka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.