Całego świata nie kupisz...

Agata Puścikowska

|

GN 10/2019

publikacja 07.03.2019 00:00

Czy faktycznie można mówić, że tworzymy pokolenie all inclusive?

Całego świata nie kupisz... canstockphoto

Angielskie określenie „all inclusive” oznacza „wszystko w cenie”. Odnosi się oczywiście do wakacji „na bogato”. Jednak w ostatnim czasie coraz częściej mówi się o przeniesieniu terminu „all inclusive” z jednorazowych wakacji na... całe życie. I na wychowywanie dzieci. Czy faktycznie budujemy pokolenie all inclusive? Czy skala zjawiska jest na tyle szeroka, by trwale zmieniać relacje międzyludzkie? A jeśli faktycznie pokolenie all inclusive wkroczyło do szkół, to co to oznacza dla dzieci i społeczeństwa?

Hotelowe życie?

Blogerka Ewa w blogu Myślitery (myslitery.pl) chyba pierwsza opisała to zjawisko. Pani Ewa jest nauczycielką.

„Moje pokolenie to pokolenie dwóch światów. Jeden z nich to nasze dzieciństwo z brązowym misiem wypchanym trocinami i chińskimi sweterkami ze Stadionu Dziesięciolecia. Drugi to ten, w który wkroczyliśmy jako młodzież i młodzi dorośli. Nagle stało się fajnie, kolorowo, wygodnie. Mieliśmy amerykańskie komedie w TV i paszporty, które nas nie ograniczały. Mieliśmy magnetofony, kasety z nagraniami swoich idoli i gumy balonowe we wszystkich kolorach tęczy” – pisze pani Ewa. „A teraz mamy swoje dzieci, które wychowujemy w Polsce w XXI wieku, wielu z nas ma środki na to, by te dzieci podróżowały, by miały pokoje zapchane najnowszymi zestawami Lego i sznur 25 lalek Barbie na półce” – dodaje blogerka.

I w zasadzie ktoś może zapytać: co w tym złego? Co złego jest w tym, że kolejne pokolenia mają lepiej, a dzieci mają większe możliwości rozwoju?

– No właśnie, zastanawiam się, czy fakt, że rodziców stać, by zapewnić dzieciom bardzo dużo dóbr, to autentyczny rozwój – mówi pedagog i mama czworga dzieci Katarzyna Moryc. – Czy fakt posiadania, często bez umiaru, to jest wartość dodana? W swojej pracy widzę, że niestety bywa z tym różnie. I dzieci, które otoczone są wyłącznie rzeczami, drogimi zabawkami, mają dostarczanych dużo atrakcyjnych bodźców, nie zawsze rozwijają się harmonijnie. Co więcej, jeśli siedmiolatek umie doskonale poruszać się w świecie wirtualnym, we własnym drogim smartfonie, widział już pół świata, a nie potrafi nawiązać przyjacielskich relacji z kolegą lub też po prostu zawiązać sznurowadła, może to oznaczać spory problem. Dlatego czasem lepiej dla rozwoju dziecka wybrać się na wakacje pod namiot – rozmawiać, przytulać, grać w planszówki i wspólnie upiec kiełbaskę – niż do hotelu z ogromną liczbą gwiazdek.

– Nie znałam pojęcia „pokolenie all inclusive”. Niemniej w jakiś sposób doskonale oddaje ono tendencje, które i ja zauważam – dodaje Karolina Kowalewska, nauczycielka. – Dzieciom, szczególnie z bogatszych domów, wydaje się, że „mogą wszystko, bo mają wszystko”. Ale, co ciekawe, rodziny skromniej sytuowane często dosłownie stają na głowie, by dziecko „miało”. Bywa, że rodzice oszczędzają na sobie, i to skrajnie, ale dziecko musi „wyglądać i mieć”. Twierdzę, że to bezsensowna droga donikąd. I krzywda dla samych dzieci. Warto we wszystkim mieć umiar.

Kupmy sobie człowieka...

Doktor Sabina Zalewska, psycholog rodziny, również zauważa dążenie, by „dziecko miało wszystko”, z czego czasem wynika traktowanie świata jak wielkich wakacji all inclusive. – Bywa, że takie dzieci wychowywane są w poczuciu, że wszystko im się należy, że zanim coś zechcą i o to poproszą, po prostu już to mają. Podsuwa im się pod nos wszelkie dobra. Dlatego traktują świat jak arenę, na której to one są najważniejsze i mają „wszystko w cenie” – mówi psycholog.

Większy problem polega jednak na tym, że „wszystko w cenie” dotyczyć może nie tylko rzeczy, ale również… drugiego człowieka.

Pani Sława jest księgową, ma wykształcenie wyższe. Pochodzi z Ukrainy. Mówi doskonale po polsku. W Polsce sprząta bogate domy. – Widzę, jak to się zmienia. Kilkanaście lat temu, gdy zaczynałam, dzieci moich pracodawców były „gonione do roboty” przez rodziców. Nastolatkowie sami sprzątali, a przynajmniej z grubsza ogarniali swoje pokoje. Dziś dzieciaki w ogóle nie poczuwają się do nawet odrobiny odpowiedzialności za bałagan wokół siebie, nie są skrępowane tym, że na podłodze leży brudna bielizna. Po prostu czekają na mnie i traktują fakt posiadania sprzątaczki jako oczywistą sprawę.

Pani Sława skarży się też, że niektóre dzieci pracodawców traktują ją bez odrobiny szacunku. – Zdarza się, że mnie „tykają”, potrafią wydawać polecenia. Dodam, że to nie są dzieci jakoś szczególnie niegrzeczne. Rodzice dbają o ich edukację, kindersztubę. Jednak ja jestem jak przedmiot. Mnie można kupić z opcją „full”.

Doktor Sabina Zalewska: – Jeśli można kupić sobie albo otrzymać niemal wszystko, to dlaczego nie człowieka? Małe dziecko zawsze traktuje świat jako „swój” i widzi siebie jako pępek tegoż. Czuje, że wszyscy powinni być na jego usługach i że wszystko mu się należy. I to jest do pewnego momentu naturalne. Potem jednak dziecko dorasta, jest kształtowane, wychowywane. Przekonuje się, że bynajmniej pępkiem świata nie jest, że trzeba szanować innych.

A przynajmniej… powinno się przekonywać. Gorzej, gdy dziecko rośnie i z wielu powodów pozostaje w niebezpiecznej świadomości własnej wielkości oraz nieograniczonych możliwości. – Dziecko czuje się księciem z bajki wtedy, gdy rodzice nie wymagają, a dają zbyt dużo – mówi Katarzyna Moryc.

Minimalizm anno Domini 2019?

Co więc robić, by nie wychować dziecka, które „wszystko ma”, na egoistycznego dorosłego? Przecież wymaganie od dziecka, by żyło w minimalizmie, to też nie jest sensowna i realistyczna droga. Chyba lepiej dążyć do równowagi niż popadać w skrajności.

Blogerka Ewa radzi, by po pierwsze „dawać stale alternatywę dla tego komercyjnego chłamu. Niech dziecko poza bajkami Disneya zna jeszcze inne piękne opowieści, które ty mu czytasz. Niech gra też w gry w świecie analogowym”, a nie tylko w te wirtualne. A po drugie: „Rozmawiać i tłumaczyć świat takim, jakim on jest”.

– I tu dotykamy sprawy chyba najważniejszej: wartości. Bo żeby opisywać świat „takim, jakim on jest”, trzeba widzieć, czuć, obserwować. Nie tracić wrażliwości na innych – tłumaczy dr Zalewska. – Jeśli dorosły ma ukształtowany system wartości i jest mu wierny, to raczej będzie potrafił przeprowadzić mądrze przez życie własne dziecko. I dobrobyt nie będzie tu blokadą, a wręcz może pomóc.

– Z jednej strony faktycznie część dzieci wychowywana jest „na paniska”. I obawiam się, że w przyszłości nie będzie szczęśliwa. Człowiek, który „ma wszystko”, a stracił wrażliwość i serce, szczęśliwy nigdy nie jest. Ale z drugiej strony przecież młodzież bywa cudowna: empatyczna, pomagająca, otwarta na innych – mówi szefowa wolontariatu w jednym z warszawskich liceów. – To oczywiście idzie w parze z wychowaniem. Gdzie rodzic empatyczny, tam i dziecko empatyczne.

A jeśli rodzice – w dobrej wierze, by „dziecko miało lepiej niż ja”, i z dobrych chęci, by nie musiało „tak harować jak ja” – nie nauczą empatii, lecz wyłącznie postawy roszczeniowej względem drugiego człowieka i całego świata?

– Czy w ogóle może rozwijać się człowiek, który o nic nie musi się starać? – pyta retorycznie Maria Tenerowicz, filozofka i mama czworga dzieci. – Staranie się o cokolwiek uczy wielu koniecznych w życiu umiejętności, począwszy od planowania, przez wysiłek, konsekwencję, zdobywanie nowych umiejętności, wyciąganie wniosków, aż po odczuwanie satysfakcji ze starania zakończonego sukcesem. Tego wszystkiego pozbawia się dzieci all inclusive. Życie dorosłe nigdy nie będzie przebiegało idealnie i prędzej czy później brak pewnych umiejętności nabywanych w dzieciństwie może stać się poważnym problemem.

Rodzice zawsze starają się dać dzieciom to, co najlepsze. I nie ma w tym nic złego, o ile towarzyszy temu refleksja, co jest dla dziecka naprawdę dobre... – Należy zachować równowagę między miłością, nauką odpowiedzialności i stawianiem wymagań oraz granic. Wszystko to jest niezbędne dla młodego człowieka, by nauczył się kiedyś brać odpowiedzialność za życie swoje, swojej rodziny i otoczenia, w którym będzie funkcjonował – uważa ekonomistka i mama trojga dzieci Renata Horn. – Nie spełniajmy dziecięcych marzeń, zanim zostaną one przez dziecko wymarzone!

Dzisiejsza „księżniczka” czy „książę”, który od małego ma na usługach cały dom, za parę lat wyfrunie z pałacu i spotka się z rzeczywistym życiem.

– Jeżeli nie przygotujemy na to naszych dzieci, to nie dziwmy się, że rodziny będą jeszcze mniej trwałe, depresji wśród młodych ludzi będzie przybywać, a kolejne pokolenie będzie jeszcze bardziej zagubione – uważa pani Renata. – Żeby „mieć” zarówno pieniądze, jak i szczęśliwe życie, trzeba najpierw na to zapracować. A żeby zapracować, trzeba wcześniej się tego nauczyć.•

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.