Przemysł żenady

Wojciech Wencel

|

GN 48/2018

Poziom telewizji, zwanej niegdyś publiczną, sięgnął bruku.

Przemysł żenady

Przyśnił mi się Jacek Kurski. Patrzył na mnie w skupieniu z ekranu telewizora i mówił przez głośniki: „Wiecie, co robi ta telewizja? Ona odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest telewizja na skalę naszych możliwości, otwierająca oczy niedowiarkom. I nikt nie ma prawa się przyczepić”.

Obudziłem się zlany zimnym potem, ze świadomością, że prezes już wie. A kiedy zdałem sobie sprawę z dwuznaczności tego sformułowania, w rozpaczy nakryłem twarz poduszką. Pół biedy, jeśli wie tylko prezes TVP, ale jeżeli informacja dotarła już do... Nie, tej myśli nie chciałem do siebie dopuścić. Z drugiej strony, skoro prezes już wie, to właściwie wszystko mi jedno. Mogę otwarcie stwierdzić to, co dotąd sugerowałem jedynie w telewizyjnych polecankach i odradzankach: poziom telewizji, zwanej niegdyś publiczną, sięgnął bruku.

Miało być pięknie: telewizja narodowa, jednocząca Polaków wokół wartości, wrażliwa na kulturę i historię, prezentująca zjawiska dotychczas przemilczane, emitująca nowe dokumenty i filmowe arcydzieła, stanowiąca prawdziwą alternatywę dla przemysłu pogardy. A wyszło jak zwykle.

Znam ludzi, którzy uważają, że na ten temat „nie trzeba głośno mówić”, ale ja mam już serdecznie dość programów informacyjnych budowanych wokół paru pojęć jak cepy: „totalna opozycja”, „współczesna targowica”, „nadzwyczajna kasta sędziowska”. Nie twierdzę, że są to pojęcia wyssane z palca, ale taktyka powtarzania ich co dwie minuty w celu wtłoczenia do głów słuchaczy wydaje mi się barbarzyństwem. Sądzę, że Danuta Holecka byłaby znacznie lepszą rzeczniczką PiS-u niż Beata Mazurek, lecz nie jestem w stanie zrozumieć, co robi w dziennikarskim studiu. Nie nadążam za młodym reporterem, który w Sejmie ugania się za posłami opozycji z tą samą intencją, z jaką jego odpowiednik z TVN24 ściga posłów partii rządzącej. Wszędobylski kombatant Adam Borowski, dyżurny ekspert Kazimierz Kik i stały publicysta Cezary Krysztopa, komentujący wszystko jak leci – od wydarzeń politycznych po wysyp jagód na Zamojszczyźnie – też dawno mi się znudzili. Program „W tyle wizji”, czyli przaśna kopia głupiutkiego „Szkła kontaktowego”, razi mnie swoim infantylnym tytułem, a toczone w nim dyskusje kojarzą mi się z pogawędkami starszych panów na działce (wyjątkiem bywają dialogi Magdaleny Ogórek z Krzysztofem Feusette). Kiedy na ekranie pojawia się Marcin Wolski, by wygłosić wierszyk na dobranoc, natychmiast zatykam uszy. Kilka razy nie zdążyłem i potem miałem koszmary. Jana Pietrzaka szanuję za pieśń „Żeby Polska była Polską” i szczery patriotyzm, ale jego monologi „kabaretowe” wprawiają mnie w zakłopotanie. Program „Studio Polska” przypomina mi Dworzec Centralny: ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, połowa podróżnych nosi czapki... Nic dziwnego, że co druga wypowiedź jest „od czapy”. Nie bawią mnie „Sylwester w Zakopanem”, „Roztańczony Narodowy” i kabarety skompromitowane w III RP. Sławomir, Norbi i Zenek Martyniuk nie są bohaterami z mojej bajki. Peerelowskie seriale obejrzałem już w dzieciństwie – nie chcę oglądać ich znowu. Praktyka wznawiania programów z czasów szczęśliwie minionych to, moim zdaniem, błąd w sztuce. Oferta TVP Kultura, niezmienna od czasów Katarzyny Janowskiej, nudzi mnie albo obraża. Serial „Drogi wolności”, który po pierwszym odcinku polecałem ze względu na wyszukaną scenografię, dziś uznaję za kostiumową wersję paradokumentu „Trudne sprawy”. Nie wzruszam się, kiedy Jacek Kurski informuje widzów o rosnącej oglądalności, i nie płaczę razem z nim nad krzywdą wyrządzaną TVP przez firmy telemetryczne. A gdy słyszę z ust prezesa frazesy o telewizji misyjnej, dostarczającej Polakom doznań kulturalnych i godziwej rozrywki, parskam szyderczym śmiechem. Co to ma wspólnego z obecną praktyką TVP? Czy chodzi o kilkanaście archiwalnych dokumentów, które przetrwały na kanale TVP Historia, i parę spektakli teatralnych w Jedynce?

Polityczna czujność, wiejska zabawa i sentyment do epoki PRL... Telewizja zwana niegdyś publiczną jest jak PiS – partia przejściowa, która naruszyła postkomunistyczny układ interesów, ale nie zdoła odbudować kultury narodowej, bo korzeniami tkwi w dawnej epoce. Oddzielanie informacji od komentarza, poszerzanie oferty kulturalnej czy dbałość o atrakcyjne formy przekazu to jednak standardy, których mamy prawo oczekiwać od TVP już teraz.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z istnienia w Polsce przemysłu pogardy. Telewizje komercyjne wciąż prowokują swoich widzów do szydzenia z polityków PiS, tradycyjnych patriotów czy katolików. Ale czy to oznacza, że TVP musi rozwijać przemysł żenady?•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.