Weto i poświęcenie

Andrzej Nowak

|

GN 46/2018

Bez idei niepodległości nie ma Polski.

Weto i poświęcenie

Setki tysięcy Polaków pokazało 11 listopada, że „biało-czerwona” znaczy dla nich coś ważnego, pięknego, angażującego najlepsze emocje, które chcą przekazać kolejnym pokoleniom. Nie powiodła się próba redukcji sprawy polskiej niepodległości do przedmiotu, który należy zamknąć w magazynie imponderabiliów – zbędnych i zabezpieczonych. To dobrze, przynajmniej dla tych, którzy chcą, żeby Polska była. Bo bez idei niepodległości nie ma Polski.

Rozpoznał to na swój sposób, jeszcze na progu III RP, zewnętrzny obserwator, patrzący na nas przez pryzmat doświadczeń zupełnie innej kultury politycznej. Josif Brodski, wielki poeta rosyjski, noblista, poznawał w młodości język polski w poszukiwaniu wolności. Kiedy po latach, odbierając doktorat honorowy na Uniwersytecie Śląskim, zadawał sobie pytanie o znaczenie polskości, swoją odpowiedź ułożył tak: „Rozwiązanie przynosi nam sam polski język, a wręcz jedno polskie słowo. To słowo »niepodległość«. W dosłownym znaczeniu tego rzeczownika jest odmowa podporządkowania się komukolwiek i czemukolwiek. […]. W istocie samo to »nie«, rozciągające usta w rodzaj antyuśmiechu, powinno było dać sobie radę z systemem komunistycznym. I być może tak się stało, ponieważ człowiek, który czerpie zmysłowe przyjemności z negacji, jest może zniszczalny, ale niezdobywalny”. A więc polskość to dla miłującego wolność Rosjanina przede wszystkim nasze weto. Tak pogardzane przez tych, którzy polskości nie rozumieją. A Brodski zrozumiał to właśnie, co przed nim jeszcze mocniej uchwycił inny wielki, arcypolski poeta Juliusz Słowacki. W „Rapsodzie IV” „Króla-Ducha” to przesłanie nie-podległości brzmi tak: „[…] chcę, aby zamki były twarde/ Na tych granicach, które duch stanowi,/ By polskie duchy tym przed Bogiem harde,/ Że się poddają jedynie duchowi,/ A przymuszone być z ciała nie mogą/ Przeciwko vetu swemu – żadną trwogą;// By duchy, które mają to z Chrystusa,/ Że veto swoje – na wspak światu kładą,/ Nie brała żadna cielesna pokusa/ Iść za zwierzęcą i niższą gromadą,/ Która pod biczem lub w galop – lub kłusa/ Leci – chociażby przeciw Bogu – stado”.

Niezgoda na zniewolenie, na podporządkowanie samej przewadze materialnej, choćby największych, medialnych czy militarnych, potęg tego świata; niezgoda na dołączenie do stada, które leci pod biczem tych potęg w przepaść. Trzeba zachować w sobie odwagę takiej niezgody. To ważna i zawsze aktualna lekcja tej naszej historii, której wielkie święto obchodziliśmy 11 listopada.

Ale to nie jest tylko historia negacji. I to nie jest „odmowa podporządkowania się komukolwiek i czemukolwiek”. Jest w znaczeniu niepodległości wyjątkowa lekcja altruizmu: poświęcenia dla innych. Bez tego poświęcenia, bez podporządkowania temu celowi, jakim była wolna Polska, nie mogłaby ona odzyskać niepodległości. Utraciła ją przecież także przez takie właśnie, egoistyczne, anarchiczne odczytanie swojego prawa weta przez obywateli Rzeczypospolitej, którzy zapatrzyli się w przedrostek „nie-”. Choć tak o sobie nie myśleli, byli prekursorami wolności liberalnej, nie republikańskiej. „Uwolnili się” od wspólnoty, od obowiązków, od dziedzictwa. I trafili do targowicy.

Żeby niepodległość odzyskać, potrzebne były poświęcenie i praca dla innych. Nie tylko dla siebie, nie tylko dla przyjaciół, ale dla tych – z przeszłych także i przyszłych pokoleń – których ogarnia ta „wspólnota wyobrażona”: Polska. Jakąś miarę tego poświęcenia, a więc intensywności „wyobrażania” tej wspólnoty, daje wyliczenie: walka o niepodległość prowadziła przez 14 powstań i 4 regularne wojny. I byli ci, którzy decydowali się w tej wyjątkowej w skali całej Europy drodze poświęcenia narazić swoje zdrowie, dobytek, a nawet życie. Od momentu, kiedy Rzeczpospolita utraciła faktycznie niepodległość, to jest od roku 1733, aż do jej odzyskania i skutecznej obrony, o wolność dla rodaków walczyli ochotnicy konfederacji dzikowskiej lat 1733–1736, barskiej – z lat 1768–1772, insurekcji kościuszkowskiej 1794, powstania wielkopolskiego 1806, listopadowego 1830–1831, tragicznego powstania krakowskiego 1846 i powstania w Galicji oraz Wielkopolsce w 1848, styczniowego z lat 1863–1865, rewolucji-powstania lat 1905–1907. Aż przyniosły tę wolność ostatnie, zwycięskie powstania – listopadowe, w Królestwie i we Lwowie w 1918, potem wielkopolskie 1918–1919, w końcu trzy śląskie: 1919–1921. A do tego wojny: toczone w 1792 w obronie Rzeczypospolitej przed najazdem rosyjskim, w 1809 – broniło się Księstwo Warszawskie przed najazdem austriackim, w 1831 miniaturowe Królestwo Polskie przed kolejnym najazdem rosyjskim. Wreszcie w 1919–1920 trzeba było obronić Rzeczpospolitą przed sowiecką inwazją. To wszystko, a raczej ich wszystkich trzeba przypomnieć, kiedy świętujemy naszą niepodległość. Z rozumną wdzięcznością.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.