Upadanie i wstawanie

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 45/2018

publikacja 08.11.2018 00:00

Myśl wyrachowana: Niepodległość to swoboda ducha, swoboda obyczajowa to podległość.

Upadanie i wstawanie

Niedawno byłem na Mszy w swojej rodzinnej parafii. W czasie ogłoszeń proboszcz powiedział, że ostatnie liczenie wiernych wykazało duży spadek ich liczby na Mszy niedzielnej. Rok wcześniej na Mszy zjawiło się 36 procent zobowiązanych, a w tym roku tylko 30 procent. W kościele rozległ się szmer. Gdy wychodziłem, idący za mną mężczyzna mruknął do swojego sąsiada po śląsku: „Jak sie zamiele, to zaś przidom”. Czyli że ci katolicy, którym coraz dalej do kościoła, wrócą do niego, gdy nastaną trudne czasy.

Hm, może coś w tym jest. Gdy prześledzi się dzieje narodu wybranego, widać, że to historia odejść i powrotów. Gdy robiło się spokojnie, zamożnie i wygodnie, naród zapominał o Bogu, rzucał w kąt prawo Boże i zaczynał kłaniać się bożkom. W efekcie zapaści religijnej następowała katastrofa polityczna. Potem przychodziło otrzeźwienie, a w sercach wzbierała skrucha. Naród przepraszał, a Bóg jakby tylko na to czekał – bardzo szybko przychodził z pomocą. Nie dawał się prześcignąć w hojności, tak jakby przebaczanie było tym, co lubi najbardziej. I wtedy lud wpadał w radosne zdumienie. Wierność powracała, a z nią gorliwość i świadomość, że nic lepszego nad życie w przyjaźni z Bogiem nie może człowieka spotkać.

A potem przychodziła codzienność wymagająca wytrwałości. Zawsze tak jest. To czas nadejścia pokus i próba wierności. Pojawia się kryzys, wielu wtedy odpada, czasem tak wielu, że nawet „dziesięciu sprawiedliwych” doszukać się nie sposób. I wtedy często następuje załamanie. Nie to, że Bóg karze – zbłąkana społeczność sprowadza karę sama na siebie. Gdy Bóg, zgodnie z ludzkim życzeniem, choćby tylko lekko cofnie rękę, człowiek natychmiast się przewraca. Ale że z poziomu gruntu trudniej zadzierać nosa, powraca szansa na otrzeźwienie i na skruchę – a więc na odzyskanie… niepodległości. Prawdziwej wolności w przyjaźni z Bogiem.

Czy tak jest z Polską? Ciekawe, że na sto lat, jakie minęły od odzyskania przez Polskę niepodległości, dokładnie połowa to czas podległości Niemcom i Sowietom. W sumie od 1795 r., gdy Polska zniknęła z mapy, mieliśmy 173 lata niewoli i tylko 50 lat prawdziwej niepodległości – z tego większość to ostatni okres od upadku komunizmu. Jakoś nas te nieszczęścia nie pozbawiły ducha. Nawet przeciwnie – zgromadziliśmy się wokół rzeczy wielkich i największych.

Z tej perspektywy widać, że przykrości wynikające z upadków bardziej nas, Polaków, utrzymywały w pionie niż komfort dumnego stania na własnych nogach. Co nie znaczy, że niepodległość ojczyzny nie jest stanem pożądanym. Jest – pod warunkiem, że pociąga ludzi w górę. Ale to już zależy od naszych wyborów. Każdych – od moralnych po polityczne (zresztą jedne z drugimi się łączą). Bo po prawdzie jaką wartość miałaby ziemska ojczyzna, gdyby nie sprzyjała osiągnięciu niebieskiej?•

Odbieracz praw

Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar postuluje wprowadzenie do szkół „rzeczywistej edukacji antydyskryminacyjnej”. Rozżalony fiaskiem akcji homolobbystów pt. Tęczowy Piątek, napisał w tekście dla „Gazety Wyborczej”: „Bo przecież gdyby były rzeczywiste zajęcia na temat przeciwdziałania dyskryminacji, to nikt by się nie przejmował tym, że raz do roku uczniowie postanawiają trochę więcej uwagi poświęcić osobie LGBT, założyć tęczowe symbole i pokazać, że szkoła jest miejscem otwartym na różnorodność”. Pomysł rzecznika jest więc, de facto, taki, żeby promocję homoseksualizmu wstawić do programu szkolnego. Dzieci miałyby się uczyć o wybitnych homoseksualistach, o ich działaniach i o tym, jak byli i są szykanowani, na lekcjach historii, biologii, języka polskiego (tu RPO powtarza gejowskie mity, sugerując m.in., że Maria Konopnicka była lesbijką), angielskiego, a nawet na geografii (np.: wskaż na mapie miejsca przyjazne osobom LGBT). Wychodzi na to, że rzecznik praw obywatelskich proponuje obejście praw obywatelskich rodziców w taki sposób, aby nie mogli sprzeciwić się indoktrynacji swoich dzieci. Gdyby tego typu treści rzeczywiście trafiły do podstawy programowej, wówczas konstytucyjne prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami rodziców stałoby się fikcją. Tak zresztą, jak to się dzieje w niektórych krajach Zachodu, gdzie homopropaganda stała się obowiązkową edukacją, zyskując status nauki. Dlatego trzeba reagować zawczasu, zanim ideologia zostanie nazwana wiedzą.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.