Jego życie szczególnie naznaczone było krzyżem

Małgorzata Gajos

publikacja 05.11.2018 15:10

W liście do matki pisał "Wierzę zawsze w dobrego Boga". Najmłodszy z "Piątki Poznańskiej", jako ostatni poniósł śmierć męczeńską. Przykład przyjaciela, brata i syna, który potrafił przebaczyć.

Jego życie szczególnie naznaczone było krzyżem Jarogniew Wojciechowski fotoreprodukcja z książki: Ks. S. Szmidt SDB "Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej", Wyd. Salezjańskie MG/Foto Gość

Jarogniew Wojciechowski urodził się 5 listopada 1922 roku w Poznaniu. Był synem Andrzeja i Franciszki. Miał także starszą siostrę Ludosławę. Ojciec Jarogniewa, drogerzysta, popadł w alkoholizm i opuścił rodzinę. Z powodu braku pieniędzy Jaroś zrezygnował z nauki w gimnazjum. Utrzymaniem matki i brata zajmowała się Ludosława. Jorogniew przeniósł się do Miejskiej Szkoły Handlowej, a także uczył się zawodu w drogerii Stanisława Dyczkowskiego.

Razem z Edwardem Klinikiem, Edwardem Kaźmierskim,  Franciszkiem Kęsym i Czesławem Jóźwiakiem czynnie uczestniczył w życiu salezjańskiego oratorium przy ul. Wronieckiej. Wyjeżdżał na kolonie, należał do koła teatralnego i chóru. Tak jak jego koledzy bardzo kochał Matkę Bożą. 

Chłopcy po wybuchu wojny przyłączyli się do tajnej organizacji Wojska Ochotniczego Ziem Zachodnich. Zostali zdradzeni. We wrześniu 1940 roku zostali aresztowani. 

Gespapo przyszło najpierw po Klinika, Kęsego, a następnie po Wojciechowskiego. "U Wojciechowskiego matka i siostra spały. Jarogniew rozebrał się do snu i wtedy do mieszkania wpadło dwóch: - Ubrać się ciepło - zażądali. Jarogniew  pyta, czy może pójść do toalety. Za nim wlecze się policjant i pilnuje chłopca, stojąc przy wejściu. Kobiety tymczasem pakują coś do jedzenia. Następują uściski wśród łez i lamentu. Matka z płaczem czyni nad Jarosiem wyraźny znak krzyża świętego. Na podwórzu Jarogniew spostrzegł, że w kieszeni ma pieniądze. Chciał zawrócić i wręczyć je matce. Policjant zabrał je i powiedział, że jutro sam odda. Nie oddał nigdy... Ludosława, siostra Jarogniewa, pracowała w banku Vesta. Po aresztowaniu brata otrzymała natychmiastowe wypowiedzenie, a później, jako pracownik fizyczny, znalazła zatrudnienie w DWM przy ulicy Strumykowej."

Chłopców zabrano do Fortu VII. Tam poddano rewizji osobistej. Następnie pognano ich pod ciosami pałek i kolb karabinowych do bunkra. Najstraszniejsze były chwile oczekiwania na śledztwo. Z grypsów i pamiętnika poznajemy tylko część bolesnych przeżyć. Próbowano ich złamać psychicznie. Ratowali się modlitwą. 

Siostra Jarosia pamięta gryps ukryty w zakrwawionej chusteczce. Chłopak pisał w nim, że był bity do nieprzytomności i trudno było mu wytrzymać. "Módlcie się" prosił najbliższych.

Z Fortu przewieziono ich na Młyńską a następnie do Wronek. W liście do matki i siostry pisanym we Wronkach Wojciechowski dziękował za opłatek, wyznał: "Wierzę zawsze w dobrego Boga". 

Z Wronek zostali wysłani do Berlina. Wojciechowski był sam. W liście do siostry pisze:  "Smutno mi trochę, bo moi wszyscy przyjaciele są w innym więzieniu, w Neukoelln, lecz dostałem od nich zapewnienie o pomocy modlitewnej w intencjach zdrowia naszej ukochanej Mamusi". To jego również spotkała kara stójki w wodzie po pas w Wigilię. 

11 maja 1942 roku pisał do siostry: " Ile radości, kochana Liduś, sprawiło mi zapewnienie Twoje o zapomnieniu i przebaczeniu mi wszystkich uraz, żalu, bo tu odprawiam moje, może jedyne w mym życiu, rekolekcje, w których rozważam nie tylko minioną przeszłość, ale z zastanowieniem się nad życiem moim przyszłym ziemskim, jak i poza grobem. Bo czy będę  miał kiedyś jeszcze taką okazję? Wątpię...". Bardzo kochał swoją matkę, siostra przez pewien czas ukrywała przed nim fakt, że mama zmarła. W końcu jednak wyznała mu prawdę. Jego postawa w liście jest godna podziwu. "Kochana Liduś, Twój ostatni list przyniósł mi tę bolesną wiadomość, że Bóg powołał do siebie naszą serdecznie ukochaną Mamusię. Mimo że zostanie mi na zawsze ten świat z takim cieniem, jednak musimy żyć i Boga chwalić, bo to jest Jego wola, a żyć to nasz święty obowiązek. (...) Tylko podaj mi krótką wzmiankę, czy ojciec żyje? Nasze nowe życie musi być pełne energii i wiary, a też z większą wzajemną ufnością. (...) Dobrze przeżyjemy, jeżeli modlitwa będzie nam siłą...."

Z Berlina trafili do Zwickau. Była to ich ostatnia stacja na "drodze krzyżowej". Mieszkali w dużych celach, racje żywności były głodowe, pracowali czasem jako siła pociągowa. Ufali jednak Bogu. Umacniał ich także kapłan-współwięzień. 1 sierpnia 1942 roku usłyszeli wyrok. Zostali skazani na śmierć poprzez zgilotynowanie. Wyrok wykonano 24 sierpnia 1942 roku. Wcześniej chłopcy wyspowiadali się, przyjęli Komunię. Napisali listy pożegnalne. Tak pełne pokoju, przebaczenia, gotowości na spotkanie ze Stwórcą. 

Oto list Jarogniewa.

"Najdroższa Liduś!
Z całego serca dziękuję Wam, tj. Liduś Tobie, Heniowi i Irce, i wszystkim tym, którzy o mnie raczyli pamiętać w chwilach życia. Poznałem i przejrzałem dokładnie życie Matusi, Ojca, Twoje i swoje i dlatego jestem pewny, że będziesz się raczej ze mną cieszyć, a nie rozpaczać, bo dostępuję nadzwyczajnej łaski Bożej i odchodzę poznawszy gruntowne moją przeszłość, bez najmniejszego żalu. Świat, życie i ludzi również poznałem i dlatego dzisiaj, Kochana, najmilsza Liduś, bądź pewna, że Ty sama na tej ziemi nie zostajesz. Ja i Mamusia jesteśmy zawsze przy Tobie. O jedno Cię proszę, uczucia w każdej chwili Twego życia powierzaj tylko Jezusowi i Maryi, bo u Nich znajdziesz ukojenie. Ludzi nie przeceniaj zbyt w dobrym ani w złym. Pomyśl, jakie prawdziwe szczęście! Odchodzę zjednoczony z Jezusem przez Komunię świętą. W tej ostatniej mojej Komunii św. myślę o Tobie i ofiaruję ją za Ciebie i za siebie z tą nadzieją, że cała nasza rodzina bez wyjątku będzie szczęśliwa tam u Góry. Proszę Cię, proś Ojca naszego o przebaczenie wszystkiego, co uczyniłem złego z tym zapewnieniem, że zawsze go kochałem. W ostatniej chwili przebaczenia i modlitwy jestem z Tobą stale. Idę już i oczekuję Cię tam w Niebie z Matusią najmilszą. Trudno, nie mogę więcej pisać. Módlcie się wszyscy za mnie, a ja odwdzięczę się Wam wszystkim tam u góry. Jezus, Maryja Józef.
Zawsze kochający Cię brat
Jarosz.
Dla wszystkich pozdrowienia i uściski".

Na podstawie książek: H. Gabryel Moi koledzy byli świętymi, Ks. S. Szmidt SDB Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej, Ks. L. Musielak  SDB Bohaterska Piątka