Z Rumunii dookoła świata

Marek Jurek

|

GN 42/2018

Rumuńskie referendum w obronie naturalnego ustroju rodziny (opartej na monogamicznym, zorientowanym na rodzicielstwo, małżeństwie kobiety i mężczyzny) było ważne, wbrew temu, co pisze wielu komentatorów. 

Z Rumunii dookoła świata

Nie uzyskało natomiast frekwencji koniecznej, aby jego wynik miał charakter wiążący. Głosowało jedynie 20 proc. wyborców. Niewiążący wynik nie oznacza jednak nieważności głosowania. W obronie rodziny głosowało więcej rumuńskich wyborców niż na obie partie liberalne razem wzięte, a poparcie dla rewindykacji homoseksualnych było minimalne (przeciw prorodzinnym zapisom w konstytucji oddano niespełna 7 proc. głosów).

Czy jednak wygrana po prostu, z wystarczającą frekwencją – nie była możliwa? Czy konieczna była ta skala obojętności społecznej? Referendum wypadło w warunkach szczególnych. Najważniejszą kwestię ustrojową (bo przecież to rodzina jest fundamentem społeczeństwa) zagłuszył zgiełk walki o władzę. Bo w Rumunii, w pewnym sensie, walczą ze sobą o władzę dwa obozy, z których każdy po części przypomina polski PiS. Socjaliści zarzucają liberalnej centroprawicy manipulowanie służbami, chcą je poddać radykalnej kontroli. Liberalna centroprawica oskarża socjalistów o korupcję i domaga się ustąpienia ich rządu. Obie sprawy rozpaliły polityczne namiętności, a sprawami rodziny politycy przerzucali się jak gorącym kartoflem. Nie po raz pierwszy o prawa rodziny musiał walczyć ruch społeczny, podczas gdy partyjne centrale traktowały sprawę w najlepszym razie jako drugorzędną lub nawet gorzej. Prezydent Klaus Iohannis wystąpił przeciw referendum, bo jest – jak powiedział – „za tolerancją, przeciw ekstremizmowi religijnemu i fanatyzmowi”. To dość typowy przykład postkolonialnej mentalności pewnej części „elit” krajów uwolnionych spod dominacji sowieckiej, dla których miarą normalności są życzenia Brukseli, a nie dobre życie własnego społeczeństwa. Tyle na razie o Rumunii, do sprawy zresztą na pewno wrócimy. Sami wnioskodawcy zresztą deklarują, że z referendum nie rezygnują, a jedno jest pewne – po tym głosowaniu, po precedensie referendum, przyszłym władzom bardzo trudno byłoby wprowadzić wbrew społeczeństwu ustawodawstwo homoseksualne.

Tymczasem ostatnie miesiące przyniosły również wiele jednoznacznie dobrych nowin na temat żywotności cywilizacji chrześcijańskiej. Trybunał Konstytucyjny w Bułgarii orzekł, że konwencja stambulska jest nie do pogodzenia z gwarancjami społecznego statusu rodziny, zawartymi w bułgarskiej konstytucji. Od tej pory dalsza presja na ratyfikację genderowej konwencji będzie już otwartym atakiem na porządek konstytucyjny jednego z państw Unii Europejskiej, niedawno zresztą sprawującego w Unii prezydencję. Gdyby wiceprzewodniczący Timmermans serio traktował swoje deklaracje o obronie rządów prawa i o nieingerencji Unii Europejskiej w rodzinne ustawodawstwa poszczególnych państw, powinien nie tylko zaniechać wezwań do ratyfikacji konwencji stambulskiej, ale wręcz wziąć w obronę państwa, które jej nie chcą przyjąć. Tak by rzeczywiście było, gdyby Unia Europejska była ciągle unią państw, a nie ideologicznym projektem budowy ponadnarodowego liberalnego społeczeństwa.

W Stanach Zjednoczonych prezydent Donald Trump skutecznie przeprowadził w Senacie powołanie do Sądu Najwyższego sędziego Bretta Kavanaugha. Nominacja Kavanaugha powiodła się wbrew kampanii demaskacyjno-insynuacyjnej (to nie tylko nasza specjalność). To już druga konserwatywna nominacja obecnego prezydenta, po sędzim Neilu Gorsuchu. Sąd Najwyższy liczy dziewięciu członków i orzeka w kwestiach interpretacji amerykańskiej konstytucji. Praktycznie to Sąd Najwyższy narzucił Ameryce ustawodawstwo aborcyjne, przeciwstawiając prawu do życia – „prawo do prywatności”. Konserwatyści od lat wytrwale walczą o większość w Sądzie Najwyższym, która odwróci kierunek orzecznictwa i przywróci stan prawny sprzed permanentnej rewolucji ostatniego półwiecza. Prezydent Trump ma tu wyjątkowe wręcz sukcesy: w ciągu dwóch lat powołał tylu sędziów, ilu jego poprzednik przez osiem. Oby tylko nowi sędziowie zmienili Sąd Najwyższy, a nie odwrotnie.

I wreszcie  dla ozdoby wszystkiego, na pociechę przed listopadowymi słotami, dobra wiadomość z Karaibów. Bermudy są pierwszym państwem na świecie, które zniosło wprowadzone już ustawodawstwo homoseksualne. Było to o tyle łatwiejsze, że „małżeństwa gejowskie” zostały narzucone przez Sąd Najwyższy tego kraju wbrew wynikom ludowego referendum. Parlament więc zdecydował się anulować wywrotowe decyzje sędziów, mając za sobą wyraźne poparcie społeczeństwa. Bermudy nie są członkiem Unii Europejskiej, więc nie grozi im „procedura praworządności”. Tak wygląda niegasnący urok suwerenności.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.