Brazylijski Trump w drodze po władzę

Bartosz Bartczak Bartosz Bartczak

publikacja 11.10.2018 11:25

Postrachowi brazylijskiej lewicy Jairowi Bolsonaro nie zabrakło wiele, aby wygrać wybory prezydenckie już w pierwszej turze.

Brazylijski Trump w drodze po władzę Jair Bolsonaro Agência Brasil / CC 2.0

Kiedy we wrześniu kandydat na prezydenta Brazylii Jair Bolsonaro został pchnięty nożem podczas jednego z wieców, jego syn stwierdził: „właśnie wybraliście go prezydentem”. I chyba młody człowiek, przejęty zamachem na ojca, niewiele się pomylił. Bolsonaro, który już wcześniej przewodził w sondażach, do zwycięstwa zabrakło niecałe 4 proc. głosów do wygrania wyborów już w pierwszej turze. A jeszcze na chwilę przed wyborami mało kto wróżył mu przekroczenie 40 procent.

63-letni Bolsonaro jest na wznoszącej fali, która może wynieść go do prezydentury. Jego fenomen przypomina fenomen Donalda Trumpa w Ameryce. Bolsonaro przez lata znajdował się na marginesie brazylijskiej polityki. Swoją popularność budował oddolnie, komunikując się z sympatykami na spotkaniach bezpośrednich i poprzez social media. Głoszone przez niego hasła odsunięcia dotychczasowych elit od władzy, przywrócenia porządku, zdecydowanej walki z przestępcami, rezygnacji z rozdętego państwa opiekuńczego i powrotu do tradycyjnych wartości, uważane za „skrajne”, zaczęły zaskarbiać mu coraz większą popularność. Podobnie jak w wypadku amerykańskiego prezydenta, oskarżenia o populizm, nacjonalizm czy seksizm tylko tę popularność umacniały.

Bolsonaro zmierzy się w drugiej turze z Fernando Haddadem. I tu również sytuacja przypomina tą z wyborów USA z 2016 r. Podobnie jak Hillary Clinton była namaszczona przez niezwykle popularnego prezydenta Baracka Obamę, tak Haddad był namaszczony przez niezwykle popularnego byłego prezydenta, Luiza Lulę da Silvę. I podobnie jak w wypadku Clinton, Haddadowi brakuje charyzmy swojego mentora. Ten brazylijski politolog był już burmistrzem Sao Paulo, jednak w 2016 r. przegrał batalię o reelekcję, tracąc prawie 2/3 wyborców. Również w wyborach ogólnobrazylijskich nie potrafił wykrzesać zbyt dużo entuzjazmu dla swojej kandydatury.

Wybory prezydenckie w Brazylii odbywają się w niezwykle trudnej sytuacji dla tego kraju. Przede wszystkim Brazylijczykom dają się we znaki problemy gospodarcze. Bezrobocie wynosi ponad 12 proc., zadłużenie jest wysokie, a PKB w kilku ostatnich latach spadało. Do trudnej sytuacji gospodarczej dochodzą wciąż nierozwiązane problemy ze słabą jakością transportu publicznego czy służby zdrowia. A wszystko to bardzo kontrastuje z wielkim optymizmem w kwestii rozwoju Brazylii, dominującym jeszcze na początku wieku. Obok problemów gospodarczych Brazylijczykom dają się we znaki problemy z przestępczością. Poziom zabójstw czy kradzieży w kraju kawy jest jednym z najwyższych na świecie.

Brazylijską politykę przeorała w ostatnich latach seria skandali korupcyjnych. W wyniku operacji pod kryptonimem „myjnia samochodowa” urząd straciła do niedawna urzędująca prezydent Wilma Rousseff, a jej poprzednik na prezydenckim fotelu, niezwykle popularny Luiz Lula dla Silva, trafił do więzienia. Z powodu afery związanej z korupcją w brazylijskim koncernie naftowym Petrobras za kratki trafiło też wielu innych polityków z pierwszych stron brazylijskich gazet. Zaufanie do rządzącej niemal od początku wieku Partii Pracujących zostało znacząco podmyte. I w tej sytuacji popularność zaczął zdobywać głoszący od dawna antyestablishmentowe hasła Jair Bolsonaro.

Różne są powody, dla których tak wielu Brazylijczyków zechciało zagłosować na głoszącego często kontrowersyjne poglądy Bolsonaro. Niektórych przyciągają hasła powrotu do wysokiego wzrostu gospodarczego poprzez liberalną politykę ograniczenia wydatków socjalnych i prywatyzację. Innych przyciągają zapewne hasła zdecydowanej walki z przestępczością, nawet jeżeli miałaby ona oznaczać bardzo kontrowersyjne działania władzy. Jeszcze innych mogą przyciągać głoszone przez Bolsonaro hasła przywiązania do tradycyjnych wartości, takich jak naród i rodzina. A pewnie jest też wielu takich, co zagłosuje na Bolsonaro, gdyż podobają im się hasła pozbycia się przynajmniej części dotychczasowych politycznych elit brazylijskich.

Podobnie jak w wypadku Trumpa, wyborcom Bolsonaro wydają się nie przeszkadzać wpadki kandydata czy niektóre kontrowersyjne poglądy. Tak jak wygłaszane przez kandydata pozytywne komentarze na temat junty wojskowej rządzącej w Brazylii w latach 1964-85. Podobnie jak w wypadku Trumpa, dużą rolę w poparciu dla Bolsonaro odgrywają delikatne kwestie konfliktów rasowych, w tym ocena akcji afirmatywnych skierowanych do mniejszości. Co ciekawe, podobnie jak w wypadku Trumpa, konserwatywnym wyborcom Bolsonaro wydaje się nie przeszkadzać niezbyt konserwatywny styl życia ich kandydata. Brazylijczyk jest dwukrotnym rozwodnikiem, a obecna żona jest jego trzecią partnerką.

Jair Bolsonaro nie ma jeszcze wygranej w kieszeni, ale jest jej bardzo blisko. Dotychczasowe sondaże dają mu raczej bezpieczną przewagę nad lewicowym kontrkandydatem w drugiej turze. Co będzie oznaczała prezydentura Bolsonaro, jeśli ostatecznie on okaże się zwycięzcą? W polityce wewnętrznej możemy mieć do czynienia z podobną sytuacją, jak w wypadku USA po 2016 r. Czyli z rosnącymi podziałami społecznymi, a jednocześnie przyśpieszeniem gospodarczym, osiągniętym dzięki prorynkowej polityce. W polityce zagranicznej możemy mieć do czynienia z pewną reorientacją geopolityczną Brazylii. Bolsonaro może odwrócić dotychczasowy zwrot swojego kraju w kierunku Chin i Rosji. Jak na ironię więc, brazylijski „klon” Trumpa może przysłużyć się swojemu „amerykańskiemu” oryginałowi.