E w jedzeniu

Anna Leszczyńska-Rożek

|

GN 41/2018

publikacja 11.10.2018 00:00

Chemia ma złą prasę. Kojarzy się z czymś sztucznym i szkodliwym. To nieporozumienie. Chemia jest nauką opisującą budowę wszystkiego, co nas otacza. Skąd zatem głębokie przekonanie, że to, co zawiera chemię, jest niezdrowe? Między innymi z niezrozumienia systemu kodowania dodatków do żywności E.

E w jedzeniu

Ile razy, patrząc na etykietę napoju, batoników czy jogurtu owocowego i czytając listę E…, mamy wrażenie, że zaraz będziemy jedli tablicę Mendelejewa? Gorzej! Wszystko, co ma literkę E, a po niej jakiś numerek, jest niemalże synonimem trucizny, i to tej najgorszej z najgorszych, bo ukrytej pod tajemniczym kodem.

Nic z tych rzeczy! E to system nazywania substancji i różnego rodzaju dodatków. Stosuje się go, by na etykietach nie umieszczać długich nazw produktów chemicznych (np. ester etylowy kwasu ­β-apo-8'-karotenowego). Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności już wiele lat temu wprowadził ujednolicony dla całej Unii Europejskiej system nazewnictwa. Wspomniany ester to pomarańczowy barwnik spożywczy, który oznacza się kodem E160. I tak, kupując coś w Hiszpanii czy na Litwie, w Grecji czy Finlandii, od razu można sprawdzić, co się je.

Sól – truciciel

Dostępne jest 15% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.