Słabość detonatora

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 41/2018

publikacja 11.10.2018 00:00

Jeśli coś nie jest dobrem człowieka, nie jest też dobrem Kościoła.

Słabość detonatora

Dzień po rozpoczęciu seansów „Kleru” wicenaczelna „Wyborczej” Aleksandra Klich wyraziła na łamach przekonanie, że katolicy „zafundują Kościołowi wstrząs – jak moja koleżanka, głęboko wierząca katoliczka, która po obejrzeniu filmu uznała, że jej syn przestanie być ministrantem”.

I to ma być oczyszczający efekt tej produkcji? Jeśli po obejrzeniu filmu matka zabrania synowi służyć przy ołtarzu, to znaczy, że jej syn stał się ofiarą obsesji, której ona nabawiła się przez kontakt z kinowym ekranem. Toż przecież ta kobieta fabularną opowieść uznała za rzeczywistość sięgającą jej własnego otoczenia! Czyżby po seansie przejrzała na oczy i w księżach ze swojej parafii rozpoznała pedofilów? A może uświadomiła sobie, że wikarzy rozpijają jej syna albo ciągną go na panienki? Jeśli nie, to w imię czego osłabia jego zaangażowanie w Kościele? Jak może to rozumieć dziecko, którego matka najwyraźniej chroni je przed kapłanami w ogólności? Skoro oni wszyscy tacy podejrzani, to jak chłopak ma im ufać jako szafarzom sakramentów, jak ma się spowiadać, jak uczestniczyć we Mszy, jak przyjmować ich kazania?

Ludzi, którzy tak rozumują, strach wpuścić do kina, bo po obejrzeniu, powiedzmy, filmu o patologicznych rodzinach gotowi nie zakładać własnych albo – jeśli już je mają – rozwieść się, a dzieci prewencyjnie posłać do domu dziecka.

Widziałem „Kler”. Nieźle zagrana wizja ateisty, który zebrał wszystkie możliwe patologie w Kościele, w takim stężeniu dostępne chyba tylko w piekle. Generalnie jednak nic nadzwyczajnego i jeśli taki szum towarzyszy temu filmowi, to tylko dlatego, że został z góry obsadzony w roli detonatora, który spowoduje wielkie bum i wreszcie pośle księży na księżyc.

Nic z tego nie będzie. To oczywiście prawda, że największymi wrogami Kościoła są sami ludzie Kościoła, którzy zdradzają swoją misję, rozmaici duchowni cynicy, nadęte paniska, gorszyciele i krzywdziciele braci najmniejszych Jezusa. Jednak średnio rozgarnięty katolik rozumie chyba tę banalną zasadę, że padające drzewo robi więcej hałasu niż las, który stoi. Jeśli niektórzy nie są wierni Bogu, to nie jest powód, żeby wszyscy Mu niewierność okazali. Tymczasem taka jest właśnie retoryka „naprawców”, którym spieszno potańczyć na pogrzebie Kościoła: katoliku, opuść to gniazdo zła, odejdź, odejdź, odejdź!

Dokąd? Tego nie mówią. Oni tylko robią jazgot, który ma zagłuszyć zdrowy rozsądek. Nabuzowany emocjami masz odejść i zapiec się w złości, winiąc wszystkich za grzechy niektórych i w imię tego odmrażając uszy swej duszy. Bo to o ciebie chodzi. Żebyś został sam i abyś błądząc po bezdrożach, oderwał się od Chrystusa. I wtedy także ty staniesz się ofiarą, może nawet większą od tych, których skrzywdzili przestępcy w sutannach.

Takie marzenie

Panie z Aborcyjnego Zespołu Marzeń zorganizowały w Warszawie „Marsz Bezpiecznej Aborcji”. Manifestacja była liczbowo skromna – i tylko liczbowo. Niektórych niesionych haseł nie wypada nawet cytować, ale niech będzie parę przyzwoitszych (co nie znaczy, że sensownych): „Cześć i chwała aborterom”, „Prawo do aborcji prawem człowieka”, „Aborcja znaczy życie”. Feministki postulowały dostęp do aborcji „niezależnie od powodu, który towarzyszy osobie w podjęciu decyzji o niekontynuowaniu ciąży”. Fajnie brzmi to „niekontynuowanie ciąży”. Można to rozwinąć: zabicie niemowlęcia można by nazwać niekontynuowaniem karmienia, zabicie trzylatka niekontynuowaniem wychowania – i tak dalej. Niekontynuacja – takie marzenie zespołu marzeń. Prawda, że miło?

Autorytet niemoralny

Muzyk Maciej Maleńczuk pochwalił się w „Wyborczej”, że zadarł z proboszczem. „Powiedziałem mu parę słów na temat jego rozwiązłego trybu życia. Ja oczywiście też prowadzę rozwiązły tryb życia, no ale ja nikomu nie mówię, jak ma żyć, i nie uważam się za autorytet moralny”. Cóż, pan Maleńczuk chyba jednak mówi komuś, jak ma żyć, skoro powiedział to proboszczowi. Zresztą nie tylko mówi. Ma w sądzie sprawę o pobicie uczestnika pikiety antyaborcyjnej. Ciekawa taktyka: Jedź jak walec, bez oglądania się na zasady, w razie czego powiesz: „Nie jestem autorytetem moralnym”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.