Kavanaugh, brudna kampania i sprawa polska

Jarosław Dudała

Od dawna Ameryka nie doświadczyła tak ostrej bitwy o kandydata do Sądu Najwyższego.

Kavanaugh, brudna kampania i sprawa polska

Stało się. Amerykański Senat zatwierdził nominację Bretta Kavanaugha na sędziego Sądu Najwyższego. Po raz pierwszy od wielu lat większość w tym trybunale zyskali konserwatyści (5:4). Wzbudziło to furię, wręcz histerię, u liberałów, którzy nieprzyzwyczajeni są do utraty władzy. Skąd my to znamy...

Kavanaugh to prawniczy gigant. Nie dało się go zaatakować pod pretekstem braku kompetencji. Znalazła się jednak kobieta, wykładowczyni psychologii z Kalifornii, która zeznała, że dziesiątki lat temu, w czasie studiów, Kavanaugh miał się na nią rzucić w niedwuznacznie seksualnych zamiarach (nie potrafiła nawet powiedzieć, gdzie miało się to stać). Potem jeszcze dwie inne kobiety wysunęły podobne oskarżenia. Co ciekawe, zarzuty te nie ujrzały wcześniej światła dziennego, nawet wtedy, gdy Kavanaugh jako prokurator działał na rzecz oskarżenia i odwołania prezydenta Clintona za krzywoprzysięstwo w seksualnej aferze z Moniką Lewinsky.

Zaimprowizowane dochodzenie FBI nie potwierdziło zarzutów wobec sędziego. Zaprzeczył on wszelkim oskarżeniom, bronił się emocjonalnie. Przyznał potem, że żałuje paru rzeczy, które wówczas wypowiedział. Czy jednak można się dziwić, że dystyngowany dżentelmen, zaangażowany katolik, mąż i ojciec dwóch córek, traci równowagę, gdy na progu prawniczego nieba jest oskarżany o tak haniebne zachowanie? Prawdopodobnie w brudnej kampanii opozycji nie chodziło w pierwszym rzędzie o szybkie utrącenie kandydata, ale o przewlekanie procedury, by zyskać na czasie. Może udałoby się wywołać społeczny sprzeciw wobec Kavanaugh, może on sam zrezygnowałby z nominacji? Za komentarz do tego zamieszania niech wystarczy wcześniejsza zapowiedź lidera Demokratów, który stwierdził, że jego partia przeciwstawi się nominacji prezydenta Trumpa "wszelkimi możliwymi sposobami".

Bo rzeczywiście gra toczyła się o najwyższą stawkę. Amerykański system prawny to transatlantyk, któremu niełatwo zmienić kurs. Wygrana Trumpa w wyborach prezydenckich była mocnym odbiciem steru w prawo. A zaprzysiężenie Kavanaugha otworzyło drogę do jeszcze silniejszego konserwatywnego zwrotu. A ponieważ USA wyznaczają standardy w wielu dziedzinach życia, także w prawie, można się spodziewać, że taki zwrot odbije się echem w innych krajach, także w Polsce.

Na czym będzie polegał ten zwrot? Nie spodziewam się, żeby Sąd Najwyższy w nowym składzie podważył swój stosunkowo niedawny wyrok, nakazujący wszystkim stanom wprowadzenie homomałżeństw. Może jednak uda się wzruszyć orzeczenie z 1973 r., które uznało aborcję za prawo konstytucyjne. W efekcie śmierć w majestacie prawa poniosło już 50-60 milionów najmniejszych Amerykanów. Nie spodziewałbym się jednak, żeby Sąd Najwyższy USA wprost uznał aborcję za zabójstwo. W nowym składzie może raczej oddać decyzję w tej sprawie poszczególnym kongresom stanowym. Z polskiej perspektywy to niewiele, ale dla obrońców życia w USA byłby to ważny krok w dobrą stronę.