Zaburzenie pragnień

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 40/2018

publikacja 04.10.2018 00:00

Myśl wyrachowana: Miłość to umywanie cudzych nóg, a nie własnych rąk.

Zaburzenie pragnień

Taki plakat: damski but na wysokim obcasie, obok szminka, a poniżej smoczek. Przy dwóch pierwszych przedmiotach pytanie: „Czy porzuciłabyś to?”, a obok smoczka: „dla tego?”. Innymi słowy: czy zrezygnowałabyś z brylowania na salonach na rzecz posiadania dziecka?

Plakaty o tej treści zawisły w pojazdach komunikacji miejskiej w Wielkiej Brytanii. To element kampanii reklamującej pigułkę „dzień po” z inicjatywy brytyjskiego odpowiednika naszego NFZ. Jest też wersja dla mężczyzn. Faceci mają odpowiedzieć sobie, czy dla bycia ojcem zrezygnowaliby z pada (czyli ze swojego hobby, pasji).

Gdy zobaczyłem w sieci te plakaty, w pierwszym momencie nie zrozumiałem. – No jasne! Co to w ogóle za pytanie, jak można dziecko zestawiać z tego typu rzeczami – pomyślałem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że dla autorów kampanii oczywiste jest, że społeczeństwo powinno zareagować jakoś tak: „Ależ oczywiście, że nie chcemy rezygnować z komfortu, przyjemności i zabawy dla jakiegoś bachora”.

Plakat ponoć wzbudził jednak „kontrowersje”. Jedni mówili, że to seksizm, inni, że posiadanie dziecka nie musi wiązać się z rezygnacją z kariery i wygód.

No tak, to racja, że posiadanie nawet wielu dzieci nie musi oznaczać utraty elegancji albo konieczności rezygnacji ze wszystkiego, co się lubi. Zwykle jednak z czegoś zrezygnować trzeba. Tyle tylko, że to żadna strata przy tym, co się zyskuje. Wybieranie takich bzdur jak gry komputerowe w miejsce rodzicielstwa oznacza, że doszło do koszmarnego wynaturzenia pragnień. Co by nie gadać, ludzie przez całą historię i prehistorię przede wszystkim chcieli mieć dzieci. Dziś, przynajmniej ci z cywilizacji Zachodu – nie chcą.

Co się stało? Na dobre, a właściwie na złe, ten kult niepłodności pojawił się wraz z upowszechnieniem się aborcji i środków antykoncepcyjnych. Te dwie rzeczy ściśle się ze sobą wiążą, bo obie wynikają z traktowania dzieci jak zagrożenia. I to właśnie te dwie rzeczy najmocniej przekonały miliony homo sapiens, że celem życia jest użycie. Przyjemność stała się centrum świata. Czemu służy? A niczemu – to jej wszystko ma służyć. Takie rzeczy jak seks przestały do czegoś prowadzić. Stały się punktem dojścia. Żyj, dopóki potrafisz doświadczać przyjemności, byle bez konsekwencji. A potem spadaj. Dla ciebie mamy eutanazję. Kto nie konsumuje przyjemności, powinien konsumować ziemię – czyż nie?

Ale przyjemnościowi konsumenci, obłożeni pigułkami i lateksem, mają kiepską perspektywę: z każdym dniem będzie tylko gorzej. Rutyna, znudzenie, starzenie się organizmu, degradacja i osłabienie doznań. Aż obudzą się samotni w pustych mieszkaniach, niezdolni włożyć buty i sięgnąć po pada, patrząc, jak ich świat przejmują obcy ludzie, otoczeni gwarnym rojem dzieci. I przekonają się, że wybierając szminkę i obcasy, sami nigdy nie rozstali się ze smoczkiem.

* * * * *

Wulgaryzm słuszny

Żona prezydenta Poznania miała zapłacić 1000 zł grzywny za to, że w czasie manifestacji feministek oznajmiła z trybuny: „Jestem wk...ona”. Nie zapłaci, bo sąd podczas postępowania odwoławczego uniewinnił ją. Sędzia w uzasadnieniu powiedział, że sąd pierwszej instancji ocenił tę wypowiedź „w oderwaniu od obecnej sytuacji politycznej”. A to źle, bo „obwiniona użyła słów wulgarnych, które były słyszane przez dzieci, co jest oczywistym złem. Ale znacznie większym złem jest to, co dzieje się w Polsce”. No i wszystko jasne. Oficjele klną, bo przejmują się, że w kraju źle się dzieje. Chwała wam, patrioci!

Dzieci na warsztat

W gdańskich szkołach z inicjatywy władz miasta odbywają się „warsztaty antydyskryminacyjne”. Wielu rodziców, w obawie przed promocją homoideologii, odmówiło zgody na udział swoich dzieci w tych zajęciach, korzystając z rodzicielskiego oświadczenia wychowawczego przygotowanego przez Instytut Ordo Iuris. Zareagował na to zastępca prezydenta Gdańska, który w liście do dyrektorów szkół stwierdził, że zajęcia te mają charakter obowiązkowy. To zanegowali prawnicy z Ordo Iuris, wyjaśniając, że „warsztaty antydyskryminacyjne” nie stanowią realizacji podstawy programowej edukacji szkolnej i nikt nie ma prawa domagać się od rodziców, aby posyłali na nie dzieci. No i klops – jak prać mózgi, gdy ich nosiciele nie zgłaszają się do pralni?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.