A niech sobie wszystko chcą...

Agata Puścikowska

|

GN 40/2018

Babskie spotkanie. Potrzebne czasami jak powietrze i witaminy. Posłuchać, wygadać się, wrócić do domu z uśmiechem.

A niech sobie  wszystko chcą...

Znają Panie (bo to do Was dziś) babskie, macierzyńskie spotkania? Babskie, bo w damskim gronie. Macierzyńskie, bo wszystkie jesteśmy matkami. Podobne doświadczenia, podobny rytm dnia i życia, podobne radości, podobne problemy. Podobne, nie znaczy identyczne. Przynajmniej nie trzeba jednak wszystkiego tłumaczyć czy niewiele trzeba tłumaczyć. Wystarczy wspólny czas, dobra kawa, śmiech. O, tak, śmiech to idealne narzędzie terapii babsko-macierzyńskiej. Łagodzi przeróżne dolegliwości i działa profilaktycznie na wiele innych. Dostępny bez recepty. Wystarczy jedynie czasem zebrać się, wyjść z domu. Usiąść, pogadać, pobyć razem. Na takich spotkaniach poruszane są tematy naprawdę ważkie: jak nie oszaleć na wywiadówkach (i to kilku w jednym czasie), czy można, mając trójkę dzieci, wytrwać na diecie bezcukrowej, dlaczego dzieci Iksińskiej zawsze ułożone i miłe, a nasze to od wielkiego dzwonu... A przecież reguły znają. Co robić, gdy rodzeństwo postanawia wejść na wojenną ścieżkę, a my nie mamy siły na kolejne tłumaczenia i przykłady, że „powinniście się szanować”. Tematów jest bez liku i wie to każda pani – matka, która nie zamyka się w czterech ścianach i czasem pozwala sobie na wentyl radosnego psychicznego bezpieczeństwa, i po prostu czasem wychodzi z domu.

Tym razem jednak temat zszedł na poważne zagadnienie. Można je opisać jednym mocnym zdaniem: „Oni wszyscy czegoś ode mnie chcą!”. Powiedziała te słowa jedna z koleżanek. I zapadła cisza. Jak w babskim grobowcu. Potem wszystkie pozostałe panie ciężko westchnęły... by rozpocząć dość energiczną rozmowę i przykłady. I prędzej czy później wszystkie powtórzyły: „Oni wszyscy czegoś ode mnie chcą”. I… wszystkie doskonale wiedziały, co to oznacza i co się z tym wiąże.

Nie czas tu i nie miejsce, by przytaczać opisy tych „wszystkich chceń”. Warto jednak przejść do konkluzji, bo raczej można przypuszczać, że i czytelniczki wiedzą, co się za tym zdaniem tajemnym kryje. A konkluzje i konstruktywne wnioski są takie: jeśli naprawdę tego „chcenia” masz dość, jeśli cię to męczy ponad miarę i po prostu w jakiś sposób niszczy, naucz się mówić „nie”. Proste? Zbyt proste, by od razu się tej umiejętności nauczyć. Ale ćwiczenie czyni mistrza, a wraz z doświadczeniem życiowym, macierzyńskim i wraz z postępującym zmęczeniem można i trzeba się tego nauczyć. Dla swojego, ale i dla rodziny dobra. A niech sobie wszyscy wszystkiego chcą. Matka (dobra, kochająca i oddana) też chce: przestrzeni, czasu i odpoczynku. I niech bierze – na (wszystkich) zdrowie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.