Zmysłowa Madonna

Wojciech Wencel

|

GN 32/2018

Epokę wielkich dzieł maryjnych zamknęła dopiero ekspansja reformacji.

Zmysłowa Madonna

Kiedy w 1998 roku Zbigniew Herbert opublikował w Wydawnictwie Dolnośląskim swój ostatni tom wierszy, część recenzentów zwróciła uwagę na zamieszczoną na okładce reprodukcję „Burzy” Giorgione – włoskiego malarza, żyjącego i tworzącego na przełomie XV i XVI wieku. Na obrazie mężczyzna w stroju dworzanina z laską pasterską w dłoni patrzy na kobietę, która siedzi na polanie, oddzielona od nas jedynie rzadkim krzaczkiem. Jest prawie naga, karmi piersią dziecko i spokojnie spogląda w naszą stronę. Za nią wyraźnie widać rzekę z mostem, drogę i zarośnięte drzewami wysokie mury miasta. Wyżej jest już tylko niebo – w połowie błękitne, ale w drugiej połowie pochmurne, przecięte pierwszą błyskawicą. Zwiastuny katastrofy w tle jaskrawo kontrastują z bukoliczną sceną na pierwszym planie.

W „Epilogu burzy” słusznie dostrzegano nawiązanie do obrazu Giorgione. „Bo w zasadzie chodzi (w poezji, w sztuce, w życiu) o spojrzenie tej kobiety (...) – podsumowywał poetycki testament mistrza Krzysztof Koehler. – Bowiem nie będzie żadnych wielkich słów. Żadnych wielkich idei. Prosta wierność wobec tych z krzyżykami z chleba, wobec miażdżonych, niemych, milknących. Najprostsze trzymanie się za ręce w obliczu zagrożenia. W zasadzie nic. Nic. Tylko trzeba ocalić ten uporczywy wzrok karmiącej w oku cyklonu, w perspektywie gromu”.

Wydawałoby się, że w odróżnieniu od innych obrazów włoskiego artysty w tym przypadku mamy do czynienia z tematyką świecką. Głowy karmiącej nie wieńczy aureola, a jej ciała nie zdobi bogata szata. Trzeba jednak pamiętać, że Giorgione, nawet malując sceny sakralne, oszczędnie rozporządzał atrybutami świętości. Czy zatem bohaterka „Burzy” jest zmysłową Madonną, odartą z wszelkiego splendoru w celu ukazania Jej głęboko ludzkiej natury?

Postać Matki Bożej to jeden z koronnych tematów sztuki chrześcijańskiej, znany już w II wieku po Chrystusie. Jego rozkwit nastąpił w sztuce włoskiej okresu Trecento (XIV wiek) i Quattrocento (XV wiek). Giotto, Simone Martini, bracia Pietro i Ambrogio Lorenzetti, Fra Angelico, Fra Filippo Lippi i jego syn Filippino, Leonardo da Vinci, Fra Bartolomeo, Pietro Perugino, Giorgione, a przede wszystkim Sandro Botticelli i Rafael Santi odkryli w postaci Matki Bożej ideał urody kobiecej, który zawładnął kulturą Zachodu. Piękna Madonna zaczęła pojawiać się w zaciszu domowym lub w plenerze, a Jej twarz napełniła się uczuciem. Oprócz portretów popularne były też zbiorowe sceny z życia Maryi, od Jej narodzin, poprzez zwiastowanie i macierzyństwo, aż po śmierć, wniebowzięcie i ukoronowanie. Włochom towarzyszyli w tworzeniu tej ikonografii Belgowie i nieliczni katoliccy Holendrzy, głównie Jan van Eyck, Rogier van der Weyden i Hugo van der Goes.

Madonny ukazane na obrazach dawnych mistrzów emanują blaskiem zaczerpniętym od samego Boga. Cechą charakterystyczną wszystkich tych przedstawień jest ich regularna kompozycja, a niekiedy wręcz symetria odpowiadająca duchowej harmonii. Zapewne trudno ją w pełni zrozumieć tym z nas, którzy przywykli do dzieł asymetrycznych, poruszonych jak obraz w komputerze, kiedy nawala karta graficzna.

Dawnym wizerunkom Matki Bożej towarzyszy zazwyczaj bogata symbolika, odnosząca się do konkretnych cnót. Maryja wśród róż, lilii, cyprysów, truskawek, fiołków, maków i konwalii, z wawrzynem, figą, gałązką mirtu czy jabłkiem granatu, odsłania przed nami drogę do świętości. Symbol zawsze odwołuje się bowiem do obiektywnej rzeczywistości duchowej. Nie stara się jej opisać za pomocą pojęć, ale konkretyzuje ją poprzez obrazy rzeczy widzialnych. Jest zmysłowym oknem na świat ponadzmysłowy, z którym współtworzy jedną rzeczywistość.

Epokę wielkich dzieł maryjnych zamknęła dopiero ekspansja reformacji. Madonna wracała jeszcze na płótnach, na przykład z różańcem w dłoni, szybko jednak przestała być poważnym tematem malarskim. Postępowi krytycy sztuki z wyraźną satysfakcją umieścili Ją wraz z zastępami aniołów i świętych w getcie malarstwa dewocyjnego, liturgicznego, tworzonego wyłącznie na użytek Kościoła.

„Chrześcijanie pierwszych wieków znali symbole tak dobrze jak alfabet, a może nawet lepiej, bo nie wszyscy umieli czytać” – pisze s. Dorothea Forstner OSB w „Świecie symboliki chrześcijańskiej”, a jej słowa odnoszą się również do ludzi Średniowiecza i Renesansu. Społeczności, które w wymiarze powszechnym rozumiały znaczenie i wewnętrzną hierarchię symboli, żyły w świecie wypełnionym sensem, integralnym, w końcu – rzeczywistym. Człowiek świecki, który „wypisał się” z tej wspólnoty, zyskał sporo przestrzeni do realizacji własnych zachcianek. Ale utracił poczucie rzeczywistości. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.