Za klasztorną bramą było życie

Joanna Jureczko-Wilk Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 08.08.2018 23:18

W Warszawie poświęcono kamień węgielny pod budowę Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich im. m. Matyldy Getter. Na uroczystość przyjechała z Izraela Lea Balint - jedna z 750 ocalonych.

Lea Balint była jednym z pół tysiąca z żydowskich dzieci uratowanych w czasie wojny przez siostry franciszkanki Rodziny Maryi Lea Balint była jednym z pół tysiąca z żydowskich dzieci uratowanych w czasie wojny przez siostry franciszkanki Rodziny Maryi
Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość

Trzyletnia Lea Balint nie rozumiała, dlaczego musi się ukrywać i czemu w sierpniu 1944 r. nagle nad Warszawą poczerwieniało niebo. Siostry franciszkanki Rodziny Maryi w Brwinowie - do których nie pamięta, jak trafiła - były taktowne i dbały o to, żeby dzieciom nie przysparzać cierpień.

- Siostry uratowały mi życie trzy razy. Jedna z nich, s. Helena, która była wysoka, piękna i chodziła jak anioł, powiedziała mi, że Niemcy nie lubią osób z ciemnymi włosami i oczami. I to mi wystarczyło - wspomina 80-letnia dziś pani Lea. 

Urodziła się w Ostrowcu Świętokrzyskim. Jej matka zginęła, ojciec w wojennej zawierusze zaginął. Nie wie, jak znalazła się u sióstr w Brwinowie. Ukrywała się tam przez dwa lata pod nazwiskiem Alicja Herla. 

- Warunki były trudne. Siostry szyły nam ubrania ze spadochronów, buty mieliśmy za duże, a z powodu braku skarpet nogi owijano nam gazetami - opowiada o czasie spędzonym w klasztornym sierocińcu. - Pamiętam, jak któregoś dnia bawiłam się na werandzie i zobaczyłam wchodzących do budynku Niemców. Siostry w popłochu wsadziły mnie do dużego kosza, przykryły słomą i jajkami. Kazały być cicho. Słyszałam kroki podkutych butów, słoma kręciła mnie w nosie, chciało mi się kichać. Z jednej strony czułam strach, ale z drugiej miałam wrażenie, jakbyśmy bawili się w chowanego. Słyszałam, jak łamaną polszczyzną Niemcy mówią o żywności, chcieli zabrać kosze z jajkami. Zakonnice ubłagały, żeby zabrali tylko drugi, stojący obok mojego. Wahali się, ale w końcu odeszli tylko z jednym koszem i kurami. Wtedy s. Helena wyjęła mnie z kryjówki, wyściskała, wycałowała, wyjmowała mi słomę z włosów i płakała - wspomina pani Lea.

W czasie wojny fałszywe dokumenty niejednokrotnie ratowały Żydom życie   W czasie wojny fałszywe dokumenty niejednokrotnie ratowały Żydom życie
Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość
Po raz trzeci franciszkanki uratowały ją, gdy od skaleczonej brodawki na dłoni wdało się zakażenie całej ręki. - Jedna z sióstr na rękach niosła mnie przez zaorane pole, tak żeby nikt nie widział, na zastrzyk do szpitala - opowiada.

Po wojnie pani Lea wyjechała do Izraela z ojcem, ocalonym z Oświęcimia. Po raz pierwszy powróciła do Polski w latach 80., żeby zobaczyć "swój klasztor i swoje siostry". W 1985 r. Yad Vashem pośmiertnie uhonorował m. Matyldę Getter, bohaterską, pierwszą przełożoną warszawskiej prowincji Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Pamięć o niej i jej heroizmie przekazywana jest kolejnym pokoleniom franciszkanek, ale poza klasztornymi murami nie była szerzej znana.

Teraz na klasztornym dziedzińcu domu prowincjalnego przy ul. Hożej 53 stanie czterokondygnacyjny budynek, w którym znajdzie się muzeum upamiętniające m. Matyldę i inne siostry niosące pomoc w czasach wojny. Będzie on połączony z piwnicami sąsiedniego budynku, w których niegdyś ukrywano żydowskie dzieci. Wyższe kondygnacje zostaną przeznaczone na bibliotekę i sale konferencyjne.

Kamień węgielny, pochodzący z ogrodu Yad Vashem w Jerozolimie, poświęcił ks. dr Robert Ogrodnik. Sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Adam Kwiatkowski odczytał list, w którym Andrzej Duda podkreślił, że m. Matylda Getter "pomagała formować serca i umysły kolejnych pokoleń w oparciu o wartości i tradycje, które od wieków zakorzeniają nas w historycznej tożsamości i pozwalają naszej wspólnocie przetrwać nawet najcięższe próby".

Wcześniej, na grobie na Starych Powązkach, odsłonięto i poświęcono tablicę nagrobną poświęconą m. Matyldzie. Prezes IPN Jarosław Szarek zaznaczył, że należy przywracać pamięć o ludziach, którzy w czasach II wojny światowej pomagali ludności żydowskiej. - Matka Matylda Getter powinna być symbolem tej pomocy, obok Ireny Sendlerowej, rodziny Ulmów. To jest początek naszej drogi, żeby to nazwisko i jej wielkie dzieło było znane nie tylko w Polsce, ale także za granicą - mówił prezes instytutu. 

Matka Getter, w czasie drugiej wojny światowej już 70-letnia kobieta, zmobilizowała współsiostry i zorganizowała pomoc uciekinierom, sierotom, powstańcom warszawskim, a także żydowskim dzieciom. Jedna z ocalałych wspomina jej słowa: "Ktokolwiek przychodzi na nasze podwórko i prosi o pomoc, w imię Chrystusa nie wolno nam odmówić". Kierując się tą zasadą m. Matylda, zwana w zakonie i poza nim "Matusią", wraz z innymi franciszkankami, uratowała ok. 500 dzieci i 250 dorosłych. Były to wojenne sieroty, dzieci uratowane z warszawskiego getta (klasztor sióstr przy ul. Żelaznej graniczył z murem getta), uciekinierzy, ranni. Drugie tyle skorzystało z ich doraźnej pomocy. W budynku przy ul. Hożej 53 działało dowództwo VII obwodu okręgu warszawskiego AK „Obroża”, a franciszkanki m.in. szyły powstańcze opaski, urządziły punkt opatrunkowy.

Plenerowa wystawa jest zaczątkiem opowieści o bohaterskiej przełożonej i jej siostrach, która zostanie szerzej rozwinięta na muzealnej ekspozycji   Plenerowa wystawa jest zaczątkiem opowieści o bohaterskiej przełożonej i jej siostrach, która zostanie szerzej rozwinięta na muzealnej ekspozycji
Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość
W czasie wojny w klasztornej kaplicy udzielono 15 ślubów. Matka Matylda dbała nawet o to, żeby nowożeńcom urządzić ślubne przyjęcie. Z powodu braku żywności podawano na nim kanapki z rosnącymi w klasztornym ogrodzie nasturcjami.

- "Matusia" miała silny charakter, a przy tym była ciepła i skromna - mówi m. Barbara Król RM. -  Już przed wojną była w Warszawie bardzo zasłużoną, znaną i wpływową osobą. Założyła ponad 40 sierocińców, domów starców, szkół. Za swoją pracę na polu charytatywnym, opiekuńczym i edukacyjnym otrzymała Order Odrodzenia Polski i Złote Krzyże Zasługi. Natomiast jej późniejsza działalność na rzecz ofiar wojny, ratowania Żydów, a zwłaszcza dzieci jest mniej znana. Mamy nadzieję, że to się zmieni dzięki muzeum, które w nowoczesny sposób przybliży zwiedzającym jej życie i dzieło. 

Przełożona prowincji warszawskiej przyznaje, że coraz więcej osób - także tych ocalonych oraz ich rodzin - wspomina o tym, że tak altruistyczne, heroiczne życie m. Matyldy, która "dawała z siebie wszystko", zasługuje na wyniesienie na ołtarze. 

Historyk i archiwistka zgromadzenia s. dr Teresa Antonietta Frącek RM, która była postulatorką procesu kanonizacyjnego założyciela zgromadzenia abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, z wielkim zaangażowaniem i determinacją zebrała też wspomnienia starszych sióstr i ocalonych pamiętających "Matusię". Ona również spotykała się z zasłużoną przełożoną aż do jej śmierci 8 sierpnia 1968 r. w Płudach. Wspomina, że nawet mając 98 lat, m. Matylda była pogodna, otwarta, promieniująca dobrocią. 

Jej działanie i pomoc innym wynikały z głębokiej wiary. Nie bała się ryzyka, bo głęboko wierzyła w Opatrzność Bożą.

- Kiedyś w nocy Matusia poleciła szybko obudzić s. Gienię, która dopiero co położyła się spać po nocnym czuwaniu. Zaspana zakonnica przybiegła do niej i wtedy na teren klasztoru spadła 3-tonowy pocisk wystrzelony z Grubej Berty. Zmiótłby w mig wszystko. A on nie wybuchł! Trafił tylko w łóżko s. Gieni – wspominają zakonnice.

Podczas uroczystości inauguracji budowy muzeum na dziedzińcu klasztornym otwarto plenerową wystawę o życiu m. Getter i dziele całego zgromadzenia. W przyszłym muzeum tę historię uzupełnią pamiątki po bohaterskiej matce.

- Zachowała się jej ulubiona filiżanka, mamy podarowaną jej monstrancję, zegar z jednego z naszych domów. Wciąż w naszych domach i u osób prywatnych szukamy pamiątek po naszej "Matusi"- mówi m. Barbara Król RM.