Grecka tragedia

Jacek Dziedzina

|

GN 31/2018

publikacja 02.08.2018 00:00

Pożary w Grecji pochłonęły dziesiątki ofiar. I resztki energii z ledwo dyszącej gospodarki. Czy skala pożogi to na pewno efekt tylko rekordowych upałów?

Mati należy  do najbardziej zniszczonych przez  pożary miejscowości. Mati należy do najbardziej zniszczonych przez pożary miejscowości.
YANNIS KOLESIDIS /epa/pap

Poniedziałek 23 lipca. Warunki pogodowe tego dnia są idealne dla wybuchu pożaru i szybkiego rozprzestrzeniania się ognia. Temperatura dochodzi do 38 st. Celsjusza w cieniu. Dodatkowo wieje silny, porywisty wiatr o sile 6–9 w skali Beauforta i szybkości 100–120 km/h. W ciągu niespełna dwóch godzin od pojawienia się ognia spalone są setki domów, samochodów… dziesiątki ludzi. Większość ofiar to osoby, które z powodu pożarów zostały uwięzione w swoich domach lub samochodach; pozostali toną w morzu, uciekając przed płomieniami. Ginie także dwoje Polaków – łódź, na której matka z synem ewakuowali się z hotelu, idzie na dno. W chwili oddawania do druku tego numeru GN oficjalne dane mówiły o 91 ofiarach, ale około 150 osób uznawano ciągle za zaginione. Wśród nich mogą być zarówno ciągle niezidentyfikowani, pozostający i nierozpoznani w szpitalach, jak i – niestety – kolejne ofiary śmiertelne. Prasa grecka codziennie donosi o kolejnych tragicznych odkryciach. Starszy mężczyzna zgłosił się do telewizji, szukał swoich dwóch wnuczek. Po czterech dniach okazało się, że były z matką w jednym z płonących domów. Nie zdążyły się uratować… Jeden ze strażaków przez dwa dni ratował innych, po czym okazało się, że nie był w stanie uratować własnej córki – nie wiedział, że przebywała w tym czasie w jednym z płonących domów. Nie przeżyła. Podobnych historii są dziesiątki.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.