Porażka, ale czy ostateczna klęska?

Bartosz Bartczak

Przegrana przez Prezydenta bitwa w Senacie, nie musi oznaczać przegranej bitwy o zmiany ustrojowe w Polsce.

Porażka, ale czy ostateczna klęska?

Wiele ludzi zdążyło wyśmiać pomysł prezydenckiego referendum. Że pytań za dużo, że są one mało konkretne, że termin nie odpowiedni, że będzie mała frekwencja. Ale prezydent w swoim referendum chciał poruszyć ważne kwestie. Chciał spytać o ustanowienie konkretnego systemu władzy w Polsce, prezydenckiego lub gabinetowego. Chciał zapytać o inne niż proporcjonalny system wyboru posłów. Chciał zapytać o wpisanie do konstytucji jej nadrzędności nad prawem unijnym. Chciał zapytać o podkreślenie w konstytucji znaczenia chrześcijańskich źródeł państwowości. Chciał wreszcie zapytać o wprowadzenie do niej instytucji obowiązkowego referendum.

Prezydent o nic Polaków na razie nie spyta. Nie zgodzili się na to senatorowie. Ale prezydent przegrał nie podczas głosowania w wyższej izbie parlamentu. Andrzej Duda przegrał już na samym starcie. Przegrał, bo największe partie nie były zainteresowane nawet dyskusją o zmianie ustawy zasadniczej. PiS i PO swoim obietnicom o zmianie konstytucji, o wprowadzeniu systemu prezydenckiego, o wprowadzeniu jednomandatowych okręgów wyborczych sprzeniewierzyły się już w 2005 r. Wtedy te partie, zamiast zasiąść do wspólnej pracy konstytucyjnej, zdecydowały się na jałowy konflikt. Konflikt, który niszczy polską politykę do dzisiaj.

Andrzej Duda chciał chyba w końcu zamazać efekty decyzji podjętych przez Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Chciał skonsultować się z Polakami ponad głowami liderów partyjnych. Jednak partie nie pozwoliły mu na to. Być może, gdyby propozycje pytań referendalnych były bardziej konkretne, gdyby pytań było mniej i dotykały tylko najważniejszych propozycji ustrojowych (system prezydencki, okręgi wyborcze, wiążące referendum), gdyby Prezydent wykazał większe zdecydowanie w forsowaniu referendum, gdyby postawił sprawę na ostrzu noża i zagroził PiS-owi konsekwencjami politycznymi (np. odmową startu w 2020 r.), być może złamałby opór wystarczającej grupy senatorów.

Konstytucja stworzona w wyniku zgniłego kompromisu prowadzi do marazmu. Tak było chociażby z konstytucjami III i IV Republiki Francuskiej. Konstytucje napisane z konkretną wizją ustrojową pozwalają narodom osiągać dynamiczny rozwój. Tak było z konstytucją USA czy z francuską konstytucją przeforsowaną przez Charlesa de Gaulla. Który z typów konstytucji przypomina nasza ustawa zasadnicza z 1997 r.? Ze swoim przymusem proporcjonalnych wyborów i ze słabą pozycją prezydenta bardziej przypomina chyba konstytucję IV Republiki Francuskiej. Jeśli spojrzy się na skrajną nieufność Polaków wobec większości polskich instytucji politycznych, możemy być sceptyczni co do faktycznych efektów obowiązującej obecnie w Polsce ustawy zasadniczej.

Andrzej Duda przegrał bitwę. Ale nie przegrał jeszcze wojny. Wciąż może włączyć naród do zmiany konstytucji ponad głowami partyjnych wodzów, żyjących z niekończącej się wojny politycznej. Prezydent musi spróbować w bardziej zdecydowany sposób przeć do referendum, do zaangażowania narodu w zmiany ustrojowe. Prezydent Duda ma przed sobą dwie drogi. Charles de Gaulle, który stał za konstytucją V Republiki Francuskiej, jest dzisiaj francuską legendą równą Napoleonowi. Aleksander Kwaśniewski, który zdecydował się firmować swoją osobą konstytucję III RP, jest dziś przede wszystkim internetowym memem. Niestety, na razie Andrzejowi Dudzie bliżej do tego drugiego.