Noc Herberta

Wojciech Wencel

|

GN 29/2018

Zbliża się 20. rocznica śmierci najwybitniejszego polskiego poety XX wieku.

Noc Herberta

Był rok 1988, uczyłem się w liceum. Któregoś dnia polonista przyniósł na lekcję emigracyjne wydanie „Raportu z oblężonego Miasta” i odczytał na głos kilka wierszy. Po dzwonku długo nie potrafiłem dojść do siebie. Książkę natychmiast pożyczyłem od nauczyciela i całą jej zawartość przepisałem ręcznie do zeszytu. W szkolnej bibliotece zdobyłem „Wiersze zebrane” z okładką imitującą błękitny marmur. Szczerze mówiąc, miałem zamiar je ukraść. Dopiero po wakacjach z sympatii dla bibliotekarki zmieniłem zdanie.

Krystaliczne frazy Zbigniewa Herberta otworzyły mnie na poezję. Znalazłem w nich dyscyplinę języka, przejrzystość myśli i głęboką świadomość kultury. Pod ich wpływem sam zacząłem pisać. Z efektów tych epigońskich prób nie byłem jednak zadowolony. Gubiłem się w labiryncie filozofii, grzeszyłem wielosłowiem. Może i dobrze, że ostatecznie wybrałem inną poetykę.

Herbert wrócił do mnie po 10 kwietnia 2010 r. Był dojrzalszy od poety z moich młodzieńczych wyobrażeń: pełen goryczy, męstwa, w pewnym sensie przegrany, podobny do powstańców warszawskich czy żołnierzy wyklętych. W tej samej kondycji wrócił też do Polski. Przez lata więziony poza granicami naszych moralnych wyborów, jakimś cudem wydostał się ze złotej klatki i przyleciał na skrzydłach współczucia. Pod wieloma względami jego poezja okazała się w III RP bardziej aktualna niż w okresie PRL.

W 1982 r. autor „Raportu z oblężonego Miasta” notował: „teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody/ zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych/ zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą”. Z głębokości stanu wojennego Herbert przepowiadał to, co stało się siedem lat później przy Okrągłym Stole. W 1994 r. w wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność” poeta porównał ten sposób wyjścia z totalitaryzmu do porodu zakończonego wymóżdżeniem płodu. Jego misję tragarza narodowej pamięci podjęli inni: Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski. Wspólnie zdawali się powtarzać za Panem Cogito: „patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci/ najgorszą ze wszystkich – twarz zdrady”.

Ci, którzy stali wówczas na szczycie schodów, starali się ignorować ich świadectwo. W stosunku do Herberta, którego nie mogli całkowicie przemilczeć, sugerowali, że jego polityczne komentarze wynikają z choroby psychicznej, alienacji, zgorzknienia. Pisali, że „Pan Cogito ma kłopot z demokracją”. Bali się go jak diabeł święconej wody, a po jego śmierci skonstruowali sztucznego słowika, rzekomo na obraz i podobieństwo poety. Ptaszek w złotej klatce wyśpiewywał miłe arie dla zagranicznej publiczności. Oczywiście pod warunkiem, że któryś z lokajów uprzednio go nakręcił.

Ale Herbert powrócił. Nie tylko jako autor profetycznej frazy: „i cisza jest na wysokościach/ i dymi mgłą smoleński las”. W okresie triumfów polityczno-medialnego przemysłu pogardy uczył nas „uporu i trwania” i cierpliwej pracy nad wyrwaniem się z semantycznej zapaści: spokojnego tłumaczenia, że „ptak jest ptakiem/ niewola niewolą/ nóż jest nożem/ śmierć śmiercią”. Gdy wokół „huczało wspaniałe życie/ rumiane jak rzeźnia o poranku”, on wzywał do używania wyobraźni jako narzędzia współczucia dla bliźnich, do wierności „starym słowom” i „krzyżykom ulepionym z chleba”. Wbrew relatywistom z lewa i prawa stanął po stronie cnoty, tej „płaczliwej starej panny”, która „sznuruje usta/ powtarza wielkie – Nie”.

Twórczość Herberta rzuca zresztą jaskrawe światło na całą wojenną i powojenną historię Polski. Urodzony i wychowany we Lwowie poeta był tym, który „niósł Miasto w sobie po drogach wygnania”. Stworzony przez niego kodeks polskiego inteligenta to w gruncie rzeczy testament pokolenia, które w 1939 r. wystąpiło w obronie cywilizacji europejskiej, potem walczyło w bitwie o Anglię i pod Monte Cassino, a ostatecznie zostało pozbawione wolnej Polski. Jestem przekonany, że „Przesłanie Pana Cogito” nie powstałoby, gdyby w polskich dziejach nie było doświadczenia alianckiej zdrady w Jałcie.

W ubiegłym roku przewodniczyłem grupie roboczej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ds. Roku Zbigniewa Herberta. Wypracowany przez nas tekst uchwały został przyjęty przez Sejm, ale program obchodów praktycznie nie jest realizowany. Jego kulminacyjnym punktem miał być szereg rozproszonych spotkań, spektakli i koncertów, odbywających się 28 lipca, w 20. rocznicę śmierci poety, pod wspólnym hasłem „Noc Herberta”. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy wydarzenia te dojdą do skutku. Jestem jednak pewien, że tego wieczoru w wielu polskich domach zgasną telewizory. I otworzą się książki z poezją. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.