Bardziej kochamy Amerykę czy Europę?

Bartosz Bartczak

Według wielu komentatorów na naszych oczach rozpada się jedność Zachodu. Ale czy taki twór jak „Zachód” kiedykolwiek istniał?

Bardziej kochamy Amerykę czy Europę?

Drogi Ameryki i Europy wydają się rozchodzić. Amerykański prezydent Donald Trump zdaje się  coraz bardziej zniecierpliwiony postawą zachodniej Europy. Chociaż jest ona chroniona przez militarny parasol USA, niewiele krajów z tej części świata chce wystarczająco dokładać się do wspólnej obrony w ramach NATO. Na domiar złego USA ma olbrzymi deficyt w handlu z Unią Europejską, czego beneficjentem są przede wszystkim Niemcy. Te same Niemcy, które często stają okoniem wobec Amerykanów w realizowanej przez Waszyngton polityce zagranicznej.

Rozłam między Ameryką a Europą nie jest dziełem Trumpa. On tylko przyśpieszył i tak toczący się proces. Zainteresowanie USA od dawna przesuwało się w stronę Pacyfiku. Wiele celów Waszyngtonu i stolic europejskich zaczęło być ze sobą rozbieżnych. Tak było w wypadku interwencji w Iraku czy teraz w kwestii Iranu. Nie należy tez zapominać, że Stany Zjednoczone i Unia Europejska są dla siebie rywalami gospodarczymi. A na wszystko nakładają się coraz większe różnice kulturowe pomiędzy dwoma brzegami Atlantyku.

Dla wielu Polaków taka sytuacja wydaje się niezwykle trudna. Niektórzy traktują ją w kategoriach „rozwodu” Ameryki i Europy. Kogo mamy wybrać: Waszyngton czy Brukselę? Ale taki dylemat ma sens tylko wtedy, jeśli sami siebie traktujemy jak dzieci. A chyba tak nie jest. Jeśli nie chcemy być traktowani jak niedojrzały kraj, nie powinniśmy się zachowywać tak, jakbyśmy potrzebowali geopolitycznego „rodzica”. Polska ma z Europą i Ameryką robić interesy i zawierać sojusze, a nie chować się pod ich spódnice.

Sytuację rozdźwięku pomiędzy Europą a Ameryką powinniśmy próbować wykorzystać. Przede wszystkim zwiększając naszą niezależność. Silna Polska jest dobrym partnerem dla USA w mocno sceptycznej wobec Amerykanów Unii Europejskiej. Możemy więc zachęcać Waszyngton do wsparcia inicjatyw umacniających pozycję naszego kraju i naszego regionu na kontynencie. Przykładem jest chociażby inicjatywa Trójmorza. Ma ona pomóc w uniezależnianiu się Europy Środkowo-Wschodniej od gazowego uścisku Kremla.

Gwarantem naszego bezpieczeństwa i suwerenności nie jest przynależność do mitycznego „Zachodu”. Ten okazuje się coraz bardziej tylko publicystycznym tworem. Gwarantem dla siebie powinniśmy być my sami. W pierwszej kolejności powinniśmy zadbać o naszą gospodarkę i o stan naszej armii. Na sojuszach powinniśmy się opierać dopiero w drugiej kolejności. A już jakaś abstrakcyjna „przynależność cywilizacyjna” to sprawa nawet nie trzecio-, ale czwartorzędna.

Świat nabrał tempa. W siłę rosną Chiny i Indie. Coraz bardziej agresywna jest Rosja. Rośnie zagrożenie ze strony fundamentalistycznego islamu. Europa znaczy w świecie coraz mniej. Amerykanie muszą bronić swoich pozycji bez oglądania się na sentymenty. Polska musi do zachodzących zmian odpowiednio się ustawić. A zrobi to, kiedy wreszcie weźmie się w garść i przestanie płakać nad „rozwodem Zachodu”.