A u nas wiosna…

GN 28/2018

publikacja 12.07.2018 00:00

O Chorwatach, którzy nie wstydzą się korzeni, i boomie powołaniowym opowiada Goran Andrijanić.

W czasie meczu, na którym Chorwacja rozgromiła Argentynę. W czasie meczu, na którym Chorwacja rozgromiła Argentynę.
east news

Marcin Jakimowicz: Wyobrażasz sobie, że na mundialu Serbia wychodzi z grupy i trafia na Chorwatów? Co działoby się na trybunach?

Goran Andrijanić: Strach pomyśleć. Masakra. Pamiętajmy, że mundial jest w Rosji, która zawsze była proserbska. Nie ma dobrego politycznego klimatu do takiego spotkania. W ostatnich czasach nasze wzajemne stosunki są pełne napięć. Zresztą były już takie mecze. Ostatni w 2013 r.

Mecz najwyższego ryzyka. Nie było kibiców „gości”, a mimo to Davor Šuker prosił, aby nie wygwizdać hymnu serbskiego.

Na stadionie w Zagrzebiu było w miarę spokojnie. W Belgradzie już nie.

W Polsce ukazało się sporo artykułów, w których nazwiska piłkarzy Mandžukicia czy Modricia padały w kontekście wojny na Bałkanach. W Chorwacji demony wojny drzemią? Mówi się o nich publicznie?

Mówi się. To w ludziach żyje, więc po co unikać tematu? Nasi piłkarze mieli trudne życie, dramatyczne losy i ich historia mówi sporo o tym, co działo się z całym narodem. Najczęściej jednak słyszymy, jak te wydarzenia kształtowały ich charaktery, wzmocniły ich, hartowały. Mario Mandžukić ma prawo powiedzieć: „Nie obchodzi mnie, kto jest na drugiej stronie boiska, zawsze gram na całego”. Jego charakter był kształtowany w czasach wojny. Luka Modrić nie strzelił Danii karnego, ale ten facet jest twardy! Zrobił swoje kilkanaście minut później. Mówimy o człowieku, który miał naprawdę trudne dzieciństwo.

Spędził je w ciasnej klitce bez prądu, wody i gazu…

Jeśli mówi się dziś o wojnie, to nie w kontekście jakiejś narodowej obsesji, ale kształtowania charakterów.

Słyszy się w debacie publicznej słowa o przebaczeniu?

Nie padają takie hasła. Częściej w kościele. Niestety, relacje między Kościołem katolickim w Chorwacji a Cerkwią prawosławną w Serbii nie są najlepsze. Zbyt mało mówimy o przebaczeniu. A żyjemy razem. Nie „skazani na siebie”, ale obok siebie.

Masz wielu sąsiadów Serbów?

W Zagrzebiu mieszka ich bardzo dużo. Matka mojego kolegi z pracy jest Serbką, rodzina koleżanki pochodzi z Czarnogóry. Ta wielokulturowość jest normalna. Konkretny przykład: serbska prasa rozpisuje się o tym, że to Serb wprowadził Chorwację do ćwierćfinału. Ojciec bramkarza Danijela Subašicia jest prawdopodobnie z pochodzenia Serbem. Sam Subašić powiedział, że czuje się Chorwatem, kocha ten kraj, ochrzcił się w Kościele katolickim, ale dla Serbów będzie Serbem. Dla Chorwatów ważne jest to, że kocha nasz kraj i jest dobrym człowiekiem.

Tobie wojna zabrała rodzinny dom.

Urodziłem się w mieście Derventa, w północnej Bośni, niedaleko Slavonskiego Brodu, rodzinnego miasta Mario Mandžukicia. Wojna zabrała mi dom. Historia, jakich tysiące. Wiele osób ma podobną. Ja naprawdę nie żyję rozdrapywaniem ran.

Gdy widzi się Chorwatów śpiewających hymn (zawsze z ręką na piersi), można mieć ciarki. Wystarczy porównać ich z Niemcami, którzy powstrzymują się jedynie od żucia gumy…

To u nas całkowicie normalne. Chorwaci bardzo kochają swój kraj. To młode państwo, więc nic dziwnego, że przyznawaniu się do patriotyzmu towarzyszą emocje. Jest film o generacji piłkarzy, którzy zdobyli na mundialu w 1998 r. trzecie miejsce. Piłkarz (a dziś trener) Slaven Bilić tłumaczy w nim: „Jedni walczyli na wojnie, a my na boisku walczymy dla tych, którzy zginęli, dla ich dzieci, które mają ciężkie życie”. Dzisiejszy trener Zlatko Dalić mówi wprost: „To, co robimy, robimy dla Chorwacji”.

A piłkarze wprost opowiadają o zakorzenieniu w Kościele.

Zawsze pozostaje pytanie, na ile ich deklaracje są podyktowane żywą wiarą, a na ile tradycją. Ale nie mnie to oceniać. Wiem, że trener Dalić jest człowiekiem głęboko wierzącym. On nie wstydzi się powiedzieć, że chodzi do kościoła, a w czasie meczu ściska w ręce różaniec.

Coraz więcej słyszę o chorwackich wspólnotach. Przeżywacie jakiś boom?

Tak. To dobre słowo. Jako dziennikarz mogę z czystym sercem powiedzieć, że przeżywamy dziś wiosnę Kościoła.

Świątynie nie pustoszeją?

Nie! Podam ci przykład: w centrum Zagrzebia jezuici wprowadzili Mszę w południe. I okazało się, że ludzie, którzy mają w pracy przerwę, nie idą na lunch, ale… do kościoła. Ten kościół w środku tygodnia jest pełen! To pokazuje tęsknotę za żywą wiarą. W Zagrzebiu działa dynamiczna wspólnota Srce Isusovo (Serce Jezusa), jest też świetna Božja Pobjeda (Zwycięstwo w Bogu)…

Gdy puściliśmy w audycji w Radiu eM ich piosenki, ludzie zareagowali entuzjastycznie.

Są świetni w tym, co robią. Przygotowują wieczory uwielbienia, na które zjeżdża mnóstwo osób, nagrali płytę. Podobnych wspólnot jest wiele.

Widać w kościołach młodych?

Bardzo wielu. Sam czuję się czasem na Mszy jak stary człowiek. Jestem sfrustrowany. (śmiech) Bardzo dobrze działa duszpasterstwo młodych.

Widać to po Medjugorju, do którego przyjeżdżają tłumy młodych Chorwatów. A seminaria? Obserwujecie spadek powołań?

Nie. Jezuici, salezjanie, dominikanie, paulini odnotowują spory wzrost powołań. Co ciekawe, paulini odrodzili się dzięki Polsce. Wojna zniszczyła im niemal wszystko, a odrodzili się, wysyłając braci na studia do Krakowa. Dlatego popularnym autorem w Chorwacji jest o. Pelanowski. (śmiech)

Medjugorje dzieli wiernych? W Polsce dochodzi do gorących dyskusji.

Bardzo uspokoiło sytuację mianowanie abp. Henryka Hosera specjalnym wizytatorem. Przeprowadzałem z nim jedyny dla chorwackich mediów wywiad. Przyjechał na miejsce, zobaczył tłumy pielgrzymów i powiedział: „Medjugorje staje się światłem i przesłaniem pokoju”. Wierzę, że decyzja papieża jest opatrznościowa.

Czy Wasza katolicka tożsamość nie jest negatywna: „Nie jestem prawosławnym Serbem czy muzułmaninem z Bośni”? Słyszałem: „Nawet Gospa mówi po chorwacku”.

A ja u was słyszałem, że jest Polką. (śmiech) Myślę, że na twoje pytanie muszą odpowiedzieć sobie również Polacy. Gdzie leży granica między tym, co tradycyjne, a doświadczeniem żywego Boga? Myślę, że jeśli wiara jest szczera, to patriotyzm nie zamieni się w jakiś chory nacjonalizm czy szowinizm, ale będzie zdrowym odruchem serca. W naszej polityce często mówi się o przywiązaniu do katolickich korzeni. Czy to źle? Jak w całej Europie silne jest lobby lewicowe, LGTB, ale na manifestacje Pride przychodzi wciąż niewielu ludzi.

Ilekroć byłem w Chorwacji, widziałem, jak newralgicznie reagujecie na słowo „Bałkany”.

To prawda. Od stu lat próbujemy dystansować się od polityki Wschodu, czyli mówiąc wprost – od polityki narzucanej przez Serbów, którzy chcieli zdyskredytować Chorwację. Przyznajemy się do korzeni zachodnioeuropejskich, do katolicyzmu. Nie usłyszysz u nas, że Chorwacja leży na Bałkanach.

Najczęstszą narracją w wydawanej nad Wisłą chorwackiej literaturze jest sentyment za Jugosławią. Jugonostalgia. W księgarniach znajdziesz książki Dubravki Ugrešić, która tęskni za tym, jak Serbowie, Chorwaci i Bośniacy wspólnie tańczyli kolo.

Jestem tym zdumiony, bo przyjeżdżam do Polski regularnie. Rozumiem trochę to podejście, bo dla Polaka żyjącego w PRL-u Jugosławia była eldorado. Słoneczne wakacje w Dalmacji, śródziemnomorska kuchnia. U nas naprawdę patrzy się inaczej. Jugosławia była sztucznym tworem, którym dyrygowano z Belgradu. Krajem komunistycznych represji, prześladowań. Nostalgię za tym, co było, widać wszędzie. Zobacz, ile osób w Polsce tęskni za PRL-em.

Jest jednak rzecz, która nas różni: podejście do korzeni. Przed rokiem, gdy w miejscowości Babino Polje na wyspie Mljet zorganizowano koncert dalmackich pieśni, zebrał się tłum! Wzruszeni ludzie (wśród nich wielu młodych) śpiewali pieśni, które nucili ich pradziadowie. Nad Wisłą to nie przejdzie…

I nie jest to żadna „moda na patriotyzm”. Mamy to we krwi. Tego nie trzeba sztucznie nadmuchiwać, lansować.

Do liceum pod Pszczyną przyjechali goście z Ugandy. Zaśpiewali piosenkę. „Odpowiedzmy tym samym” – zaproponowała dyrektorka. Kilkaset osób w popłochu szukało utworu, który wszyscy mogliby zanucić. Jeden z chłopaków zaczął brzdąkać: „Whisky, moja żono”…

Widzę jednak, że w Polsce patriotyzm też staje się modny. Widać to chociażby w tym, w jaki sposób opowiadacie o powstaniu warszawskim, jak ta opowieść trafiła do popkultury. To efekt mądrej polityki. Chciałbym w chorwackiej popkulturze usłyszeć piosenkę albo zobaczyć film np. o Vukovarze – mieście bohaterów i ofiar.

Gdy zaczynacie mówić o patriotyzmie, lewicowi działacze kneblują Wam usta hasłem: faszyści. Marko Perković ma zakaz występów w wielu klubach na Zachodzie.

A tu jest inaczej? Założysz koszulkę z orłem i od razu masz łatkę nacjonalisty. Nie chcę być adwokatem Perkovicia, bo mam do niego pewien dystans, ale w jego repertuarze nie znajdziesz piosenek, które Zachód nazywa ustaszowskimi.

Swój koncert na wypełnionym po brzegi stadionie Hajduka Split zaczął od słów: „Dobry wieczór, narodzie!”. Nie wyobrażam sobie takiego hasła w ustach polskiego rockmana.

Wystarczy, że zaśpiewasz o krzyżu, ojczyźnie, i dla lewaków jesteś już podejrzany…

Twój kraj nawiedzają tabuny Polaków... Lubicie nas?

Tak. Chorwaci lubią Polaków. Sporo nas łączy. Chorwaci kochali Jana Pawła II, pamiętali, że Watykan jako pierwszy uznał chorwackie państwo. Często czerpiemy wzory z tego, co wypracował Kościół nad Wisłą. Na przykład ewangelizacja na festiwalu techno w Splicie prowadzona jest przez tych, którzy przez lata podglądali, jak wygląda Przystanek Jezus. Moi znajomi prowadzący apartament nad morzem cieszą się, gdy przyjeżdżają Polacy. Dlaczego? Bo mają się z kim pomodlić.•

Goran Andrijanić

ur. w 1971 r. Dziennikarz, zastępca redaktora naczelnego portalu religijnego Bitno.net. Współpracuje z PAP jako korespondent z Zagrzebia. Pisał dla „Gościa Niedzielnego”, „Przewodnika Katolickiego”. Mąż Basi, ojciec trojga dzieci. Mieszka w Zagrzebiu.

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.