Zdobyła siedem medali olimpijskich, dziesięciokrotnie pobiła rekord świata. Pożegnaliśmy Irenę Szewińską, legendę polskiej lekkoatletyki.
Irena Szewińska była nie tylko gwiazdą światowego sportu, ale przede wszystkim dobrym człowiekiem.
Bartłomiej Zborowski /pap
Tłumy w katedrze polowej Wojska Polskiego, tłumy na Powązkach. Salwa honorowa, morze kwiatów, przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego i przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Thomasa Bacha. Wokół trumny, poza rodziną, najwybitniejsi polscy sportowcy, m.in. Włodzimierz Lubański, Władysław Kozakiewicz, Edward Skorek, Czesław Lang, Robert Korzeniowski i Anita Włodarczyk. Głos w ich imieniu zabiera Tomasz Majewski. – Była megagwiazdą światowego sportu, ale przede wszystkim dobrym człowiekiem. Tron królowej sportu jest dziś pusty – mówił zdobywca dwóch złotych medali na igrzyskach olimpijskich.
Od lat walczyła z nowotworem. Kiedy wydawało się, że już wygrywa, on uderzał ze zdwojoną siłą. O chorobie mówiła niechętnie, starała się robić swoje. W Pjongczangu jako wiceprezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego wręczyła złoty medal Kamilowi Stochowi, a jeszcze w czerwcu wzięła udział w Pikniku Olimpijskim. Do ostatniego momentu nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak. – Miała niezwykły upór i pasję, bo sport był jej pasją. Wytrwałość pokazała zwłaszcza w ostatnim czasie. Wiele osób nie dawałoby już rady normalnie funkcjonować, a ona do końca była aktywna – wspominała swoją koleżankę Mirosława Sarna, mistrzyni Europy w skoku w dal sprzed 49 lat.
Dostępne jest 18% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.