Wołyń w Brukseli

Jacek Dziedzina

Ukraina musi dostać jasny sygnał, że bez „uporządkowania” spraw historycznych nie ma mowy o jej członkostwie w UE i NATO.

Wołyń w Brukseli

Prezydent Petro Poroszenko ma intensywny tydzień. W poniedziałek był obecny na szczycie UE–Ukraina, dziś bierze udział w szczycie NATO. Zaczął zaś od niedzielnej wizyty w Polsce – w Sahryniu, gdzie w 1944 roku polskie oddziały AK i Batalionów Chłopskich dokonały zbrodni na ukraińskiej ludności. Historycy mówią o 200 lub nawet 800 ofiarach. Zbrodnia odwetowa lub raczej „prewencyjna” przed spodziewanym atakiem UPA – żadnym stopniu nieusprawiedliwiona – jest zbrodnią i kropka. W tym samym jednak dniu prezydent Polski klęczał i składał wieniec na zbiorowej mogile w Ołyce i w pustym polu na Wołyniu. Hołd oddany dziesiątkom tysięcy zamordowanych w sposób programowy, zaplanowany i wyjątkowo bestialski.

Polska nie może doprosić się zgody strony ukraińskiej na ekshumację ofiar tego ludobójstwa. Poroszenko w Sahryniu wzywa do pojednania i mówi o… „wielkim szacunku dla polskich ofiar tragicznych wydarzeń na Ukrainie w latach 1943-44, w tym na Wołyniu”. Skąd zatem to ciągłe blokowanie prac polskich historyków? Skąd obecność w miejscu, owszem, strasznej polskiej zbrodni na Ukraińcach, ale jednak o nieporównywalnie mniejszej skali (i nie będącej, jak na Wołyniu, zaplanowanym ludobójstwem) akurat w dniu, gdy polski prezydent oddaje hołd ofiarom, które nie mogą doczekać się godnego upamiętnienia?

Ukraina ma problem z Wołyniem – i bez załatwienia tego problemu razem z Polską nie może być mowy o wciąganiu jej do UE i do NATO. – Ukraińcom dawaliśmy przez długie lata szansę na odpowiedź, staraliśmy się problem Wołynia wyciszyć, załatwić go kompromisowo. Tylko nikt nie przewidywał, że Ukraińcy nie będą przesadnie starali się polskiej wrażliwości w żaden sposób uwzględniać. I mówiąc wprost: przyzwyczailiśmy część ukraińskich elit do tego, że nie wymagamy od Ukraińców zbyt wiele – mówił w rozmowie z GN w ubiegłym roku dr Łukasz Jasina z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

To prawda, że Ukraina jest w stanie wojny z Rosją, to prawda, że buduje dopiero swoją tożsamość i swój mit narodowy, m.in. w oparciu o postać Stepana Bandery, który większości Ukraińców kojarzy się nie z antypolonizmem, a z walką z sowietyzacją. Ale to wcale nie usprawiedliwia ukraińskich historyków i polityków, którzy mając wiedzę o Wołyniu, próbują stawiać znak równości między tamtym ludobójstwem a oczywistymi, ale jednak na dużo mniejszą skalę zbrodniami polskimi. – Ukraiński IPN dokonuje dziś gloryfikacji ruchu politycznego, na czele którego w pewnym momencie stał Bandera i który to ruch najpierw dopuszczał się ogromnych zbrodni wobec Żydów, kolaborując z Niemcami w latach 1941-42, a później na zimno zadecydował o śmierci tysięcy Polaków na Wołyniu i w Galicji Wschodniej – mówił dr Jasina we wspomnianej rozmowie. – W ustawach historycznych z roku 2015 oddaje się hołd temu ruchowi. Nie ma na Ukrainie kultu Bandery, ale jest kult UPA. Historycy ukraińscy, którzy piszą obiektywne książki na ten temat, uwzględniające również polski punkt widzenia, mają problemy. Autor chyba najlepszej ukraińskiej monografii konfliktu polsko-ukraińskiego z okresu II wojny światowej, prof. Ihor Iljuszyn, nie może znaleźć teraz pracy. Próbuje się ubierać ludobójstwo na Polakach w kostium chłopskiej wojny polsko-ukraińskiej, co jest nieprawdziwe, bo zrzuca odpowiedzialność na cały naród ukraiński. Ironią losu jest sytuacja, w której gloryfikując walkę z Rosją, Ukraińcy jednocześnie wchodzą w zwarcie z Polakami. My zaś, nawet akceptując prawo Ukraińców do wybierania swoich bohaterów, nie możemy się zgodzić, by tymi bohaterami byli ludobójcy. Tymczasem sprawa taka jak Wołyń to nierozbrojona bomba, która ciągle tyka. Nie da się chować trupa do szafy, bo on prędzej czy później z tej szafy wyleci. Niech więc ten trup wyleci z szafy, porozmawiajmy o nim, a potem razem go pochowajmy.