Pytanie o niepodległość

Andrzej Nowak

|

GN 27/2018

Podległość – tak jak niepodległość – jest wyborem.

Pytanie o niepodległość

To pytanie pojawiło się w polskiej refleksji politycznej 285 lat temu i odtąd wyznacza niespokojny, mocny puls naszej historii. Co takiego stało się w roku 1733? Po z górą czterech wiekach nieprzerwanej, od czasów Łokietka, suwerennej egzystencji Królestwa Polskiego (nazywanego także Rzecząpospolitą), po nieprzerwanej od trzech i pół wieku serii wolnych elekcji swoich władców obywatele tego wciąż istniejącego państwa usłyszeli od ościennych mocarstw, że tym razem, to jest w roku 1733, po śmierci Augusta II, nie mogą wybrać już takiego króla, jakiego chcą, ale muszą takiego, jakiego chcą sąsiedzi. Obywatele, oburzeni tym naciskiem z zewnątrz, wybrali jednak swojego kandydata – Stanisława Leszczyńskiego. Wtedy do Polski dwa korpusy wojska wysłała Rosja. Oczywiście pod pozorem obrony polskiej wolności! Siła miała „przekonać” obywateli Rzeczypospolitej. I znalazła się grupka takich, którzy dali się tej „argumentacji” przekonać – nie uznali legalnie wybranego przez polityczny naród monarchy, tylko pod osłoną rosyjskich bagnetów ogłosili królem Augusta III.

Wtedy właśnie pojawiło się w polskim wokabularzu politycznym słowo „niepodległość”. Wpisał je tam młody ksiądz Stanisław Konarski. Przyszły twórca nowoczesnego szkolnictwa Rzeczypospolitej oraz programu reform politycznych wydał publicystyczną polemikę: „Listy poufne”. W niej zaś padły te słowa: „Rzeczpospolita jest najwyższą panią swych praw, niepodległą jakiejkolwiek władzy obcych monarchów. (…) Największą więc jest niegodziwością, żeby cudzoziemcy publicznie oskarżali obywateli i urzędy, a nawet samą rzeczpospolitą o pogardę praw, jakby chełpiąc się, że oni lepiej myślą o rzeczypospolitej niż jej właśni obywatele. (…) W każdej rzeczypospolitej należy mieć na pierwszym miejscu wzgląd na własną rację stanu, potem dopiero na cudzą. Godność i korzyści rzeczypospolitej nie powinny być podporządkowane obcym interesom”. Za tymi słowami poszli inni, by czynem bronić niepodległości. Zaczęły się po całym kraju zawiązywać konfederacje – w obronie prawa wolnego wyboru Polaków. Najpierw w województwie sandomierskim, gdzie w grudniu 1733 roku obywatele skonfederowali się „przy niepodległości i najwyższym majestacie pani swych praw Rzeczypospolitej, nie znającej nad sobą niczyjej prócz samego P. Boga zwierzchności (…), przeciwko zuchwałym z zewnątrz inwazorom i opresorom naszym, jako od wewnątrz przeciw bezsumiennym zdrajcom, którzy z postronnymi dworami w kointelligencyje [porozumienia] i machinacyje przeciwko Rzeczypospolitej weszli (…)”. Potem pod tym samym hasłem obrony niepodległości połączy się konfederacja generalna, w Dzikowie. Walczyć będzie do 1736 roku – i przegra. Bo Polska nie miała siły, by niepodległość przeciw sąsiednim imperiom zdobyć. Pogodziła się więc na ponad trzydzieści lat z podległością rosyjskim ambasadorom.

Ksiądz Konarski podjął wtedy, po przegranym pierwszym powstaniu, trud pracy organicznej – budowy szkół dla nowej, patriotycznej elity, formowania programu naprawy państwa. I poszli tą drogą inni. Także wybrany przez carycę następny król – Stanisław August Poniatowski. Kiedy jednak ambasador nowej carycy każe porwać z Warszawy senatorów Rzeczypospolitej i podyktuje Sejmowi nowe, „oświecone” prawa, gwałcąc pozory nawet odrębności tego kraju od woli i imperatorowej, wtedy obywatele znów przypomną sobie o niepodległości – i z jej hasłem ruszą do nowego powstania: do konfederacji barskiej w roku 1768. Znów przegrają, po pięcioletniej walce. Praca organiczna ruszy jednak po tej klęsce ze zdwojoną siłą – i przyniesie dzieło Komisji Edukacji, Sejmu Czteroletniego, wielkiej naprawy Rzeczypospolitej. Jeden z propagatorów tej reformy, Franciszek Salezy Jezierski, pisał wtedy: „Co się teraz dzieje, to wiadomo z oczywistości, iż Polska chce być niepodległą, chce mieć obronę z własnej siły”. Tak jest: do obrony niepodległości potrzebna jest odwaga, ale także mądre budowanie własnej siły. Sąsiednie mocarstwa zorientowały się w tym doskonale. Nie pozwoliły na odbudowę tej siły, na naprawę państwa przez Polaków – znów poszły w ruch armie carycy. Znów znaleźli się zdrajcy, nazywani odtąd targowiczanami, którzy uznali „oświeconą patronkę” z północnej stolicy za opiekunkę polskiej wolności. Obca siła wygrała.

Idea niepodległości nie zgasła jednak, odzywała się naprzemiennym rytmem powstań i pracy organicznej przez następnych 125 lat, aż do zwycięstwa w roku 1918. A potem, kiedy znów zabiorą Polsce niepodległość sąsiedzi, ta tradycja przedłuży się aż do Solidarności, aż do Anny Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdy. Ta tradycja ma dziś przewagę. Są jednak wciąż tacy, którzy wybierają podległość – byle ta (czyli wsparcie zagranicznych potencji) pomogła im utrzymać uprzywilejowaną pozycję, zagrożoną przez suwerenną wolę obywateli Rzeczypospolitej. Podległość – tak jak niepodległość – jest wyborem. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.