Tata potrafi zaskoczyć

Aleksandra Pietryga

publikacja 23.06.2021 07:01

Bycie ojcem może być dobrą zabawą dla obu stron.

Tata potrafi zaskoczyć pexels

Andrzej Lebek z Siemianowic Śl. jest przede wszystkim mężem Barbary, ojcem trzech synów i dziadkiem. Ma głowę pełną pomysłów i ciekawość chłopca.

Krótko, ale mocno

Kilka lat temu internet obiegł film dokumentalny „Tatowanie. Odkrycie po latach”. To był prezent dorosłych już synów pana Andrzeja na Dzień Ojca. Wzruszający dokument, przeplatany archiwalnymi nagraniami, zdjęciami i wspomnieniami. Autorzy opowiadają o szczęśliwym dzieciństwie, wspominają tysiące zabaw i pomysłów, których twórcą był ojciec. – Ten film uświadomił mi, że chwile, które spędziłem z moimi synami, były dla nich naprawdę ważne – przyznaje pan Andrzej.

Andrzej Lebek z wnuczką Zuzią   Andrzej Lebek z wnuczką Zuzią
Henryk Przondziono /Foto Gość

Model wychowania, który zakłada przede wszystkim bycie z dziećmi, przejął od swojego ojca. – Był taki czas w moim życiu, kiedy myślałem, że rolą mojego ojca jest ciągłe zaskakiwanie mnie – wspomina z uśmiechem.

Przeczytaj także:

Z ojcem dane mu było przeżyć niewiele, bo tylko 10 lat. – Tata był chory, miał świadomość, że nie zostało mu wiele czasu i chyba dlatego bardzo się spieszył, żeby zintensyfikować to swoje ojcostwo, nadać mu odpowiednią jakość, która będzie procentować przez resztę mojego życia. Opowiada, że tata ciągle coś dla niego konstruował. Z pudełek po zapałkach wyczarował wielką makietę lotniska. Ponieważ czuł, że z powodu choroby nie zdąży nazbierać odpowiedniej ilości tych pudełek, sklejał je sam po nocach.

– Tata robił prawdziwe widowiska z tych zabaw. Wczołgiwał się pod stół, przykrywał kocem i poruszał magnesami, a ja nie wiedziałem, że on tam jest i stałem z rozdziawioną buzią, bo widziałem tylko, że autka same się poruszają. Byliśmy ze sobą tylko kilka lat, a jego ojcostwo miało tak silny wpływ na moje życie. To jest pociecha i nadzieja dla zapracowanych ojców, że nawet jeśli nie możemy spędzać z dziećmi wielu godzin każdego dnia, to możemy zainwestować w jakość tego czasu spędzanego razem.

Po śmierci ojca chłopiec spędzał wiele czasu u babci. – Jej zawdzięczam, że tę drugą część mojego dzieciństwa spędziłem tak twórczo. Miała cierpliwość dla moich pomysłów i dawała mi wolną przestrzeń na ich realizację. To w jej pokoju zamontowałem system wiszących mostów, co na dwa tygodnie sparaliżowało normalne funkcjonowanie w tym pomieszczeniu. Babcia chodziła na czworakach pomiędzy meblami, czołgała się, żeby dostać się do własnego łóżka. – Albo rollercoaster, zmontowany z lin i kolejki, którą dostałem jeszcze od taty – wspomina. – Zaczynał się na babci szafie, a kończył gdzieś na nocnym stoliku. Próbowałem różnych sposobów, żeby wagoniki nie wypadały z zakrętów. Smarowałem szyny miodem, zasypywałem mąką. I to wszystko w pokoju babci...

Zamki na dywanie

Nagle w jego życiu pojawił się Janusz Korczak. – Stał się moim guru pedagogicznym – opowiada. – Później czytaliśmy go już razem z żoną. Czuliśmy, że jesteśmy przygotowani do rodzicielstwa. Brakuje tylko dzieci. Fascynował go też Melchior Wańkowicz, który tak jak jego tata z ojcostwa uczynił przygodę swojego życia.

Przeczytaj także:

– Bycie ojcem nie musi być nudne – przekonuje pan Andrzej. – Spędzanie czasu ze swoimi dziećmi nie musi wiązać się z męczeństwem. To może być dobra zabawa dla obu stron. Kiedy urodzili się chłopcy mógł nareszcie zacząć kochać tak, jak kochał dzieci Korczak, wychowywać ich według zasad, którymi sam się zachwycił. Spędzał z synami mnóstwo czasu. Wymyślał dla nich gry, konstruował własnoręcznie zabawki, jak kiedyś robił to dla niego ojciec.

Andrzej Lebek z wnuczką Zuzią   Andrzej Lebek z wnuczką Zuzią
Henryk Przondziono /Foto Gość

Synowie wspominają, że tata nie narzucał kierunku zabawy ani swojej osoby. Dzieci przejmowały inicjatywę. Tata dawał tylko narzędzia i poczucie bezpieczeństwa. – Tego też nauczyłem się od Korczaka; zaufania do dzieci, poważnego traktowania i wychodzenia naprzeciw ich inwencji. W pokoju chłopców we wszystkich meblach, ścianach i suficie wkręcone były maleńkie haczyki, przez które przeplatało się kilkadziesiąt metrów linki, tworząc osnowę, na której budowało się labirynty, zamki, latarnie morskie. Absolutnym przebojem, na który schodziły się dzieci z całej okolicy, była wielka kuweta fotograficzna z piaskiem i wodą. Dzieci budowały zamki z piasku, powstawały całe konstrukcje. – Zabawa kończyła się tym, że piasek był wszędzie, a my byliśmy cali mokrzy – wspominają synowie pana Andrzeja. Sprawa polegała na tym, żeby zdążyć posprzątać, zanim mama wróci do domu. Kiedy pani Barbara wracała z pracy, piasek był już dokładnie wymieciony, a chłopcy siedzieli w wannie. Kiedy chłopcy mieli fazę na graffiti, tata skombinował planszę na całą ścianę ze zmiennym papierem, żeby synowie mogli do woli malować sprayem.

Nie byłoby jednak zabawy ani takiej relacji z synami, gdyby nie czas wykrojony z wolnych chwil taty. Czasem skradziony nocy. – Jeśli człowiek lubi to wspólne budowanie z dziećmi i obserwowanie ich radości, łatwo przychodzi rezygnacja z oglądania telewizji czy czytania gazety. Skąd biorą się takie pomysły w głowie taty, a dziś już dziadka? – Z niezrealizowanych marzeń dzieciństwa – odpowiada prosto. – Nie miałem już taty, który mógłby pomóc, ale i przestrzec przed konsekwencjami niektórych moich pomysłów. Kiedyś z kolegą, żeby zaoszczędzić na przewodzie elektrycznym, jedną fazę podłączyliśmy do rur kanalizacyjnych i cały budynek był przez jakiś czas pod napięciem – przyznaje się. – Sąsiadów wciąż kopały rury w ich własnych łazienkach…