Lepiej rozmawiać niż strzelać

Jacek Dziedzina

Bush wysłał armię na Husajna – źle. Trump rozmawia z Kimem – też źle. Jest aż tak źle?

Lepiej rozmawiać niż strzelać

To porównanie obu konfliktowych relacji USA z drugim krajem wcale nie oznacza, że i jedno, i drugie rozwiązanie nie budziło i nie budzi moich zastrzeżeń. Przeciwnie, w przypadku wojny w Iraku nigdy nie miałem wątpliwości, że nie spełnia ona w żadnym punkcie kryterium tzw. wojny sprawiedliwej. Była to wyjątkowo nieuzasadniona agresja światowego supermocarstwa na, owszem, brutalny reżim Saddama Husajna, dodatkowo w oparciu o fałszywe dowody dotyczące broni chemicznej – choć nikt poważny chyba nie zakładał, że nawet gdyby dowody były autentyczne, byłby to rzeczywisty casus belli.. Państw o nie mniej represyjnym charakterze jest przecież trochę na świecie, a i broń chemiczna nie żaden luksus, ale o interwencję USA nie muszą się obawiać. Niesłuszność ataku na Irak potwierdziły zresztą wydarzenia, które miały miejsce w kolejnych latach – od rozbicia kraju, powstania Państwa Islamskiego, wypędzenia lub zamordowania tamtejszych chrześcijan, po rozszerzenie wojny na sąsiednią Syrię, gdzie ISIS przeniosło z Iraku swoje doświadczenia (teorię, że za powstaniem ISIS stały USA, a celem dalekosiężnym była likwidacja nie tylko Iraku, ale i Syrii – o czym mówią byli naczelni dowódcy amerykańscy – zostawmy sobie na inną okazję).

Tak się jednak składa, że większość z tych, którzy wtedy protestowali – słusznie, choć z różnych powodów – przeciwko wojnie w Iraku, dziś równie mocno potępia porozumienie podpisane przez Donalda Trumpa i Kim Dżong Una. Owszem, nie wiemy do końca, na czym polega ta zadziwiająca gra, którą obserwujemy od wielu tygodni – przecież jeszcze parę miesięcy temu Korea Płn. i USA straszyły siebie nawzajem totalną zagładą. To też był element gry. Nie wiemy do końca, co takiego wydarzyło się w głowie Kima, że nagle zaczął deklarować rezygnację z programu atomowego. Wiemy, że w międzyczasie doszło do katastrofy geologicznej w miejscu testowania pocisków i przechowywania jednego z reaktorów – ale byłoby naiwne zakładać, że to całkowicie zniszczyło potencjał nuklearny reżimu Kimów, nad którym pracowali od dekad. Mimo wszystko jednak spotkanie, a nie wysyłanie bombowców, na pierwszy rzut oka musi wydawać się lepszym rozwiązaniem. A mimo to tradycyjni krytycy Donalda Trumpa podnoszą alarm, że to nowa Jałta i że Trump dał się Kimowi…wykiwać.

To oczywiście nie są obawy bezpodstawne. Ze szczytu w Singapurze Kim Dżong Un wrócił z tarczą. W mediach północkoreańskich (widać to po relacji dostępnej w języku angielskim rządowej agencji) dominuje przekaz, że Kim „przekonał” Trumpa do swoich racji. Nie można też do końca ufać ogólnikowym jednak deklaracjom o „denuklearyzacji” Półwyspu Koreańskiego. Kim nie przedstawił żadnego harmonogramu likwidacji pocisków atomowych i reaktorów. Co więcej, trudno od razu uwierzyć, że program, na który reżim przeznaczał niemal wszystkie swoje środki, nagle ma tak po prostu zostać zlikwidowany. Trump z kolei obiecał zawieszenie wspólnych z Koreą Płd. manewrów wojskowych, co jest odczytywane właśnie jako zdrada południowokoreańskiego sojusznika i pozostawienie go na łaskę i niełaskę Kima… to też jest nadinterpretacja, bo Trump dał do zrozumienia, że manewry będą wstrzymane, gdy będą widoczne postępy w likwidacji programu atomowego na Północy…

Punktów, które mogą być różnie interpretowane, jest jak widać dużo. I nie ma wątpliwości, że Trump pomógł Kimowi wypłynąć na „światowe salony”. Ale i Kim pomógł Trumpowi w autopromocji jako lidera, który jest w stanie powstrzymać światowy konflikt nuklearny. Prawdą też jest, że w tych wszystkich gestach i deklaracjach, a nawet ciepłych uściskach, brakuje jednego tematu: jakim krajem ma stać się Korea Płn. Trump nie postawił warunków takich, jak: uwolnienie więźniów sumienia, likwidacja obozów pracy, demokratyzacja życia…

Mimo wszystko byliśmy świadkami – po raz pierwszy od dawna – próby polityki opartej na może i niedoskonałej, ale jednak dyplomacji, a nie polityce zrzucanych bomb. Można to potraktować jako naiwność ekipy Trumpa, ale można też jako dobry punkt wyjścia do dalszych rozmów już na poziomie ekspertów. USA przecież nie wycofują się z Półwyspu Koreańskiego – jak alarmują niektórzy m.in. brytyjscy komentatorzy. Jeśli więc Trump popełnił błąd – to na pewno nie ma on tego samego ciężaru, co błąd Busha, wysyłającego bez powodu wojska do Iraku. Ewentualny błąd Trumpa można jeszcze szybko odwrócić – wznowieniem manewrów u granic KRLD. Błędu Busha odwrócić się już nie da.