Trump nie ma innego wyjścia

Bartosz Bartczak

Prezydent USA nie ma dobrej opinii na świecie. Ale za swoje działania odpowiada on przede wszystkim przed Amerykanami.

Trump nie ma innego wyjścia

Wyprowadzenie Stanów Zjednoczonych z porozumienia nuklearnego z Iranem wywołało fale oburzenia na Donalda Trumpa w różnych miejscach na świecie. Ale musimy na tę decyzję spojrzeć z amerykańskiej perspektywy. Waszyngton nie miał po prostu innego wyjścia. Irańskie zaangażowanie za granicą zaczęło zagrażać bezpośrednio amerykańskim sojusznikom - Izraelowi i Arabii Saudyjskiej. Teheran mógł sobie pozwolić na zaangażowanie w Syrii czy Jemenie dzięki dobrej koniunkturze gospodarczej. A ta dobra koniunktura wynikała właśnie z porozumienia nuklearnego, którego konsekwencją było zniesienie części sankcji nałożonych na Iran.

Irański program atomowy był w pewien sposób szantażem wobec zachodniego świata. Jak się okazało, udanym, gdyż prezydent Obama i szereg zachodnich przywódców zdecydowało się na układy z Teheranem. Jednak w niedługim czasie Irańczycy zaangażowali się mniej lub bardziej bezpośrednio w wojny domowe w Syrii i w Jemenie. Iran nie ukrywa swojej wrogości wobec Arabii Saudyjskiej i Izraela. A te kraje są sojusznikami USA. Aby zachować wiarygodność, Waszyngton musi zapewnić bezpieczeństwo tym krajom. Dlatego prezydent Trump chce nowymi sankcjami osłabić gospodarkę irańską, a tym samym możliwości wojskowego zaangażowania Irańczyków poza granicami swojego kraju.

Wiarygodne mocarstwo musi dbać o dobre relacje z sojusznikami. Oczywiście, jeśli ci również zachowują się w stosunku do niego wiarygodnie. Polityka zagraniczna Izraela czy Arabii Saudyjskiej nie budzi raczej u Amerykanów wątpliwości. Inaczej jest, jeśli chodzi o sojuszników Waszyngtonu z Europy Zachodniej. Francja czy Niemcy pozostają z Ameryką w sojuszu wojskowym, jednak nie wywiązują się ze wspólnie przyjętych założeń dotyczących wielkości wydatków na obronność. Dodatkowo Niemcy i kilka innych krajów Europy angażują się w projekty energetyczne z rosyjskim Gazpromem, podczas gdy wciąż obowiązują zachodnie sankcje wobec Moskwy.

Ale jest w Europie sojusznik Ameryki, wobec którego ta nie może mieć żadnych obiekcji. Polska wspierała Stany Zjednoczone w ich interwencjach bliskowschodnich i wydaje na obronę tyle, ile się zobowiązała w ramach NATO. Jednocześnie Warszawa głośno sprzeciwia się rosyjskim dążeniom neoimperialnym. Wbrew nacechowanym kompleksami opiniom, pojawiającym się gdzieniegdzie w Polsce, nasz kraj ma znaczenie dla Waszyngtonu. Polska leży w ważnym miejscu, na styku interesów rosyjskich i niemieckich. Sojusznik w takim miejscu, przez wieki uważanym z kluczowe nie tylko dla Europy, ale i dla świata, jest czymś nieocenionym.

Niestety, na stosunkach polsko-amerykańskich pojawiła się pewna skaza. Amerykanie nie wtrącają się w wewnętrzne sprawy Izraela czy Arabii Saudyjskiej. Nie wtrącają się nawet w wewnętrzne sprawy nieco mniej pewnych Niemiec czy Francji. Pojawiła się jednak obawa, że Amerykanie mogliby się wtrącić w wewnętrzne sprawy Polski i to w bardzo newralgicznym dla nas miejscu, czyli w kwestiach majątkowych. Taka obawa ze strony Polaków mogłaby obniżyć ich zaufanie do światowego przywództwa Ameryki w niewiele mniejszym stopniu, niż obawy Izraelczyków i Saudyjczyków o brak reakcji na irańskie zaangażowanie w ich sąsiedztwie.

Donald Trump odpowiada przede wszystkim przed Amerykanami. A prawie 10 milionów z nich ma polskie pochodzenie. Wiarygodność relacji polsko-amerykańskich ma więc nie tylko wymiar dyplomatyczny, ale i wymiar odpowiedzialności amerykańskiego prezydenta przed rodakami. Czy w związku z tym Donald Trump ma inne wyjście niż uspokojenie naszych obaw? Obaw przed zmuszeniem Polski nie tylko do działań wbrew swoim interesom w obszarze stabilności finansowej, ale i wbrew zasadom panującym w międzyludzkich relacjach gospodarczych?