Alfie Evans ma pecha: Nie jest "Royal Baby"

Wojciech Teister

Dziś tzw. "prawo wyboru rodziców" ma twarz odłączonego od aparatury podtrzymującej życie Alfiego Evansa i jego zrozpaczonych rodziców. I to jest prawdziwe oblicze tego prawa.

Alfie Evans ma pecha: Nie jest "Royal Baby"

Środowiska liberalne dużo mówią o tym, że rodzice, a szczególnie matka powinni mieć prawo wyboru - czy chcą być rodzicami, czy też nie. Sztandarowym przykładem państwa, w którym takie prawo rodzicom przysługuje, jest Wielka Brytania, gdzie w zasadzie jest powszechny dostęp do aborcji na życzenie. 

W poniedziałek wieczorem w tym właśnie kraju, w którym to wybór rodziców ma pierwszeństwo przed (nie)naruszalnym prawem do życia każdego człowieka, odłączono od aparatury podtrzymującej życie dwuletniego chłopca Alfiego Evansa. Wbrew woli rodziców, na mocy wyroku sądu, pomimo tego, że w każdej chwili mógł być przetransportowany do watykańskiej kliniki pediatrycznej, gdzie za darmo kontynuowanoby opiekę medyczną nad chłopcem. Tyle, jeśli chodzi o prawo wyboru rodziców. Tak właśnie kończą się kompromisy ws. nienaruszalności prawa do życia.

Tego samego dnia, gdy lekarze w Liverpoolu odłączyli Alfiego od aparatury, skazując go na śmierć, księżna Kate urodziła trzecie dziecko. Nowonarodzony książę jest, rzecz jasna, tematem numer "1" na Wyspach Brytyjskich. Ciekaw jestem, czy gdyby taka choroba o nieznanych przyczynach dotknęła "Royal Baby", to sąd również wydałby decyzję o odłączeniu od aparatury bezbronnego dziecka. Wbrew woli rodziców. Jestem pewien, że w takim przypadku decyzja byłaby inna. Ale Alfie ma pecha. Jest zwykłym chłopcem, a nie "Royal Baby". To tyle, jeśli chodzi o równość, którą tak często we współczesnym świecie wycieramy sobie gęby.

Przeczytaj też: Alfie Evans odłączony od aparatury medycznej