Znikające domy dziecka

Agata Puścikowska

|

GN 13/2018

publikacja 29.03.2018 00:00

Klaudia odzyskała córkę, a Ula dwoje dzieci. Mówią, że to tylko dzięki Drodze, a nie jakimś czarom.

Urszula z synem Adasiem. Urszula z synem Adasiem.
roman koszowski /foto gość

Utrzymanie dziecka w placówce opiekuńczej to nawet 6 tys. złotych miesięcznie. Praca z jego biologiczną rodziną też nie jest tania, ale opłaca się. Stowarzyszenie Pomocy Rodzinie „Droga” przez ponad dwadzieścia lat „opróżnia” domy dziecka ze społecznych sierot. Od kilku lat już nie w „podziemiu”. I bez czarów-marów. To taka Droga, która przywraca dzieciom rodziców, a rodzicom i dzieciom wiarę, nadzieję i miłość.

Walka Anny

Anna od dziecka nie miała łatwego życia. Była mała, gdy zmarł jej ojciec, po kilku latach – ojczym. Jej matka została sama z sześciorgiem małych dzieci i zaczęła pić. – A ja się zaczęłam buntować. Towarzystwo, alkohol, narkotyki. W końcu związałam się z heroinistą. Miał długi… – opowiada Anna, ładna kobieta sporo przed trzydziestką. Długie czarne włosy, mocno podkreślone oczy. – Mówię o tym wszystkim spokojnie i bez bluzgów, bo po treningu już jestem mniej nerwowa – usprawiedliwia spokój w głosie. – To było tak: partner dał mi pieniądze na sylwestra, żebym sobie sukienkę kupiła. W galerii handlowej ktoś do mnie zadzwonił, żebym zeszła na parking i zabrała coś dla partnera. Ja, głupia, uwierzyłam. Było ich dwóch, dali mi się napić coli. Obudziłam się pobita, w porwanych ubraniach, w jakiejś klitce. Pilnowały mnie dwa amstafy.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.