Wspólnota prześladowanych

Piotr Legutko

|

GN 12/2018

publikacja 22.03.2018 00:00

Aby wydać Żyda, wystarczał jeden szmalcownik. Dla uratowania go potrzebny był cały łańcuch ludzi dobrej woli.

Sala imion w Yad Vashem upamiętnia ofiary Holocaustu. Narodowy dzień pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką będzie przypominał o tych, którzy nieśli im pomoc. Sala imion w Yad Vashem upamiętnia ofiary Holocaustu. Narodowy dzień pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką będzie przypominał o tych, którzy nieśli im pomoc.
Israel Talby /akg-images/east news

W ubiegłym roku na ekrany kin trafił amerykański film „Azyl”, inspirowany historią Antoniny i Jana Żabińskich. To dzięki nim warszawskie zoo podczas niemieckiej okupacji zamieniło się w punkt przerzutowy dla 300 Żydów przemycanych z getta. Tylko dwóm z nich nie udało się przeżyć wojny. W piwnicach willi Żabińskich uciekinierzy z getta mieszkali kilka dni lub tygodni, zanim przerzucono ich w bezpieczne miejsce. Jan Żabiński wywoził ludzi z getta, do którego mógł wjeżdżać pod pozorem odbierania odpadów do karmienia świń, hodowanych wówczas na terenie ogrodu. Logistyką ukrywania Żydów zajmowała się jego żona. W 1965 r. Żabińscy zostali uhonorowani medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, przyznawanym przez Instytut Yad Vashem.

Szczególna data

Ten tytuł przyznano już 26 tys. osób, w tym 6600 z Polski, jedynego kraju, gdzie za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Wielu Sprawiedliwych zapłaciło tę najwyższą cenę za swój heroizm. 24 marca 1944 r. w Markowej Niemcy zamordowali rodzinę Ulmów – Józefa i Wiktorię, sześcioro ich dzieci (siódme nie zdążyło się narodzić) oraz ośmioro żydowskich uciekinierów z rodzin Szallów i Goldmanów. Ulmowie patronują otwartemu dwa lata temu w Markowej muzeum, trwa też ich proces beatyfikacyjny. Teraz polski parlament postanowił, że właśnie 24 marca będzie świętem państwowym – Narodowym dniem pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.

Decyzja posłów i senatorów RP nie ma związku z obecnym kryzysem w relacjach polsko-żydowskich. Prace nad projektem ustawy zainicjował w październiku 2017 r. prezydent Andrzej Duda. Zastanawiano się jedynie nad datą nowego święta. Fenomenem na skalę światową, który z Polską powinien się kojarzyć, jest bowiem Żegota, jedyna w okupowanej przez Niemców Europie organizacja – a zarazem agenda Państwa Podziemnego – zajmująca się ratowaniem Żydów. Ta zaś powstała 4 grudnia 1942 r. Ostatecznie parlamentarzyści wybrali datę wstrząsającej śmierci Ulmów.

Ilu Polaków ratowało Żydów?

To pytanie padało w ostatnich tygodniach wielokrotnie. Mateusz Szpytma, wiceprezes IPN, odpowiada: „W IPN przez kilka lat próbowaliśmy z nazwiska ustalić to, co się da, na podstawie źródeł i po tych badaniach, które można by jeszcze pogłębić, mamy 10–11 tys. nazwisk. Ale bardzo często są wzmianki, że pomógł nam człowiek, który się nazywał Adam, więc to jest po prostu nieweryfikowalne”. Padają też liczby dużo większe. Prof. Jan Żaryn wspomina wręcz o milionie. Wszystko oczywiście zależy od tego, jak zdefiniujemy pojęcie „Polacy ratujący Żydów”. Dobrym przykładem kłopotu statystycznego jest przywołana na wstępie historia warszawskiego zoo. Tytuł Sprawiedliwych otrzymali Żabińscy, ale w całą operację szmuglowania Żydów z getta, przerzucania ich do bezpiecznych miejsc z nową tożsamością zaangażowanych było stale co najmniej kilkadziesiąt osób. Irenie Sendlerowej przypisuje się uratowanie 2,5 tys. osób, ale przecież nie dokonała tego sama.

Kanadyjski historyk Gunnar S. Paulsson, autor ważnej książki „Utajone miasto”, wyliczył, że 28 tys. Żydów ukrywających się w Warszawie było zależnych od ok. 50–60 tys. ludzi, którzy zapewniali kryjówki, oraz następnych 20–30 tys. pomagających w inny sposób. „Nie znamy jak dotąd miasta, w którym ukrywała się większa liczba Żydów niż w Warszawie” – pisze Gunnar S. Paulsson. Stolica Polski nie doczekała się mimo to własnego drzewka w Yad Vashem, choć mają je francuskie miasteczko Le Chambon-sur-Lignon, holenderskie Nieuwlande i… duński ruch oporu.

Bezpieczna przystań

Paulsson nazywa okupacyjną Warszawę „żydowskim miastem podziemnym”. A przecież stolica nie była wyjątkiem. W Wodzisławiu ukrywało się tysiąc osób, w Częstochowie i Ostrowcu dwa razy tyle, po kilkuset w Jędrzejowie, Opatowie czy Sandomierzu. Takiej rzeszy uciekinierów nie można ukrywać bez wiedzy i pomocy sąsiadów. Hanna Krall (sama uratowana z Holocaustu) mówi w swoich książkach o 45 osobach, które uczestniczyły w łańcuchu pomocy Żydom ukrywanym w jednym miejscu. Stella Zylberstein, wydłuża ten łańcuch do 65 osób.

Nie do przecenienia w dziele pomocy była rola zgromadzeń zakonnych, odważnych sióstr ukrywających żydowskie dzieci w 200 klasztorach. Jest już „Azyl” o Żabińskich, są sztuki teatralne o Irenie Sendlerowej, ale wciąż na swój wielki film czeka Marceli Godlewski, proboszcz kościoła Wszystkich Świętych w Warszawie, który znajdował się na terenie getta. Ksiądz prałat nie tylko przemycał tam żywność i leki, ale w drugą stronę szmuglował żydowskie dzieci. Ukrywał je potem w swoim prywatnym domu w Aninie – przekazanym Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek i przekształconym w sierociniec. Załatwiał też fałszywe dokumenty dla dorosłych. Szacuje się, że pomógł uratować nawet ok. 3 tys. Żydów.

Aż 8 tys. osób ocalili dwaj lekarze z Rozwadowa, Eugeniusz Łazowski i Stanisław Matulewicz. We współpracy z polskim ruchem oporu szczepili ludzi niegroźnym szczepem bakterii, który sprawiał, że mieli objawy zakażenia tyfusem. Ze względu na „epidemię” obszar stał się bezpieczną przystanią dla Żydów. Międzynarodowa Fundacja Raoula Wallenberga poszukuje świadectw tych, którzy mogą wiedzieć więcej o działaniach obu lekarzy.

Nie mieszać porządków

Mimo tak spektakularnych historii pomysł ustanowienia Narodowego dnia pamięci Polaków ratujących Żydów miał – i nadal ma – wielu przeciwników. Powody są wciąż te same, ostatnio jednak głośniejsze. Chodzi o to, że heroiczne postawy mają jakoby przykrywać mało heroiczną prawdę o współudziale Polaków w Holocauście. Nawet podczas debaty w Senacie senator Barbara Zdrojewska zapytała Mateusza Szpytmę, ilu Żydów zginęło w wyniku szmalcownictwa, donosów czy wręcz z ręki Polaków. Tu także szacunki są trudne do ustalenia, choć wiceprezes IPN po raz kolejny stanowczo protestował przeciw powielanej liczbie 250 tys., rzuconej niczym granat przez prof. Jana Grabowskiego z Ottawy (bardzo aktywnego dziś w izraelskich i amerykańskich mediach).

W wywiadzie dla „Gościa” 7 lat temu Władysław Bartoszewski przywołał zadawane mu często pytanie, czy Polacy zrobili dość, aby ratować Żydów. I odpowiedział: „W rozumieniu filozoficznym i teologicznym dość dla ratowania Żydów zrobili ci, którzy oddali za nich życie. Tyle że rozumienie filozoficzne i teologiczne to zupełnie co innego niż podejście historyczne, i tych porządków nie wolno mieszać”.

Dodał, że wymaganie heroizmu od całego społeczeństwa jest absurdalne. „Patrząc na okres okupacji, jestem dumny ze wspaniałych działań Polaków na różnych frontach, również z działania na rzecz pomocy innym ludziom, a jednocześnie sprawia mi wielką przykrość i przynosi upokorzenie fakt, że byli Polacy, których z wyroków podziemia zabijano za działania niegodne” – mówił współtwórca Rady Pomocy Żydom „Żegota”.

Jak zatem wyważyć te dwie postawy Polaków wobec zagłady Żydów podczas okupacji? Jak traktować czyny Sprawiedliwych, także tych anonimowych, a jak owe „działania niegodne”?

Polska Kowalskich

W znakomitej książce „Okupowanej Warszawy dzień powszedni” prof. Tomasz Szarota pisze o tamtych czasach następująco: „Dochodziła do głosu ludzka zawiść, podłość, egoizm. Nie one jednak decydowały o postawie ogółu. Typowe reakcje były akurat odwrotne, oznaczały gotowość do udzielania pomocy, świadczyły o istniejącej solidarności wewnątrz wspólnoty prześladowanych”. Historyk przywołuje sytuacje, gdy mieszkańcy kamienicy zrzucali się na wykup lokatora z rąk Niemców, wspólnie też cieszono się, gdy ktoś wracał z obozu czy więzienia. „Owe współuczestniczenie w radościach i smutkach ludzi, których często osobiście w ogóle nie znano, stanowiło cechę szczególną okupacyjnej rzeczywistości”.

Delegatura Rządu na Kraj w raporcie dotyczącym postaw wobec terroru z 1942 r. wyróżniła „trzy Warszawy”: haniebną (5 proc.), heroiczną (25 proc.) i „Warszawę Kowalskich” (70 proc.). Przy czym za „haniebne” uznawano też robienie interesów z okupantem, rozrzutność i zabawę. „Kowalscy” nie brali udziału w walce podziemnej, ale stanowili jej naturalne, życzliwe środowisko. Ta diagnoza prawdopodobnie najcelniej oddaje także proporcje różnych postaw Polaków wobec Holocaustu. Niewielu stać było na heroizm. Nie każdy potrafił przełamać strach, ale jeszcze mniej osób zachowywało się haniebnie. Kwestią kluczową jest jednak to, że dla zgubienia Żyda wystarczał jeden szmalcownik, podczas gdy dla uratowania go i ocalenia potrzebny był cały łańcuch ludzi dobrej woli. Łańcuch anonimowych „Kowalskich”.

Nazwisko Kowalscy nosiła także rodzina, którą Niemcy w grudniu 1942 r. spalili żywcem w Ciepielowie za ukrywanie żydowskich sąsiadów. Wraz z nią spłonęły rodziny Kosiorów, Obuchiewiczów i Skoczylasów – w sumie 31 osób. Większość stanowiły dzieci.

Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.