Jego powołaniem stało się przeprowadzanie ludzi przez doświadczenie śmierci. Siedem lat temu odszedł ks. Jan Kaczkowski.
Ks. Jan Kaczkowski, 1977–2016. Doktor teologii, bioetyk, twórca hospicjum w Pucku.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość
Kiedy u ks. Jana Kaczkowskiego zdiagnozowano nieuleczalnego glejaka IV stopnia, ogarnął go – jak mówił – „zwierzęcy strach”. Po kilku tygodniach odliczania dni do końca życia doszedł jednak do wniosku, że użalanie się nad sobą nie ma sensu. Wziął się w garść i postanowił wykorzystać chorobę do zrobienia czegoś dobrego. Intelektem, poczuciem humoru i niekonwencjonalnym sposobem wypowiedzi szybko zaskarbił sobie przychylność dziennikarzy. Mówił im o potrzebie rozwijania opieki paliatywnej i o tym, jak sam przygotowuje się do tego, co nieuchronne. Kiedy stał się osobą publiczną, tabloidy okrzyknęły go „księdzem celebrytą”. W odpowiedzi stwierdził, że wolałby określenie „onkocelebryta”. – Wymyśliłem tę ksywę, bo jestem głównie znany z tego, że mam raka – tłumaczył.
Ksiądz Kaczkowski potrafił mówić o śmierci jak o każdej innej sprawie. Cechował go ogromny dystans do rzeczywistości, którego źródłem była wiara w zbawienie.
Babcia katoliczka
Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.