Śmiech na sali

Marcin Jakimowicz

Mają lepszy sprzęt, większe hale i nowocześniejszą muzę. Nie chcemy konkurować z nimi w zawodach na gadżety. Nie mają jednego: opowieści o „Tym, który uzdrawia”. Nikt nie przebije tej oferty.

Śmiech na sali

Niebo przywitało mnie wszystkimi odmianami szaroburości, więc schowałem się pod wiatę, by nie zmoknąć. Czekałem przez pięć minut na tramwaj i przez cały ten czas towarzyszyła mi pewna para. Na plakacie.

Kobieta wyciągała z pudełka spaghetti i baaardzo się z tego śmiała. Obok stał jej mąż/partner i śmiał się równie wyraziście. Po kilku minutach zaczęło mnie to irytować. Kurde, ile można się śmiać do spaghetti?

Znacie te twarze? Ja widuję je codziennie. Na telewizyjnych reklamach, billboardach. Zapracowane kobiety ze śnieżnobiałym uzębieniem wyciągają z pralek śnieżnobiałe koszulki i cieszą się z tego jak głupie (że też to u nas w domu się nie sprawdza….). Młodzi reagują szczerzeniem ząbków na widok smartfona/zupy/nowej pasty do zębów. Świat się śmieje.

Wrócę na chwilę do rekolekcji dla 1,7 tysiąca gimnazjalistów w hali chorzowskiego MORiSu. Wszystko było przygotowane na wysokim poziomie, ale nie chodziło nam o to, by ścigać się z tym światem „na gadżety” i profesjonalizmem przebijać jego oferty. Będzie miał lepszy sprzęt, większe hale i nowocześniejszą muzę. Nie ma jednego: opowieści o miłości Tego, który przedstawił się Izraelowi jako El Rapha, czyli „Ten, który leczy”. Doświadczenia, że On „nie tylko nas wskrzesił, ale też posadził na wyżynach niebieskich w Chrystusie” i zaczął traktować na równi ze Swym Synem.

To miejsce Jego zwycięstwa.

To miejsce naszego zwycięstwa.

Nikt nie przebije tej oferty.