Z pamiętnika pani Alfredy

Agata Puścikowska

|

GN 4/2018

publikacja 25.01.2018 00:00

– Przebaczyć trzeba. Ale nie wolno zapomnieć, wymazać z pamięci. To, co działo się tam, na Wołyniu, śni mi się po nocach do dziś – mówi pani Alfreda. Ma 93 lata. Ocalała cudem…

Zeszyt ze wspomnieniami nie jest zapisany do końca. Są jeszcze wolne kartki, które czasem pani Alfreda uzupełnia. Zeszyt ze wspomnieniami nie jest zapisany do końca. Są jeszcze wolne kartki, które czasem pani Alfreda uzupełnia.
Agata Puścikowska /Foto Gość

Alfreda Kołodzińska mieszka pod Białymstokiem, w niewielkiej Hermanówce. Trafiła tutaj po wojnie, gdy wracała z robót przymusowych z Niemiec. Przybywała ze świeżo poślubionym mężem. – Poznaliśmy się tam, w Niemczech, na robotach. Wcale nie zanosiło się na ślub, ale najwyraźniej był nam pisany: on był tam w niewoli, zadarł z kimś. Chcieli go zabić. Jakimś cudem udało mi się go wybronić, uratować. Młoda byłam i chyba nie zdawałam sobie sprawy z niebezpieczeństwa.

Uratowała go sprytem i młodzieńczą odwagą, a on stwierdził, że musi się z nią ożenić. – Pobraliśmy się jeszcze tam, bo powiedziałam, że do jego domu chcę przyjechać już jako żona. Od razu po wojnie pojechaliśmy do Polski, w jego strony rodzinne, na Podlasie. Przecież w moje strony nie można było już wrócić.

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.