Ta muzyka musi brzmieć!

Krzysztof Błażyca

publikacja 21.12.2017 11:52

Tylko z misji jezuickich jest ponad 90 mszy polifonicznych, są opery o tematyce sakralnej, są lamentacje, pasje, antyfony maryjne na każdą porę roku liturgicznego, są kantaty. Prawie wszystkie formy muzyczne, które znaliśmy w Europie w tamtych latach. Możemy wyłożyć całą muzykę baroku, tylko na bazie kolekcji muzyki misyjnej z Boliwii - podkreśla w rozmowie z gosc.pl ks. prof. Piotr Nawrot SVD. Od 27 lat rekonstruuje manuskrypty boliwijskich Indian. To fenomen w skali światowej.

Ta muzyka musi brzmieć! Ks. Piotr Nawrot w jednej z misyjnych szkół muzycznych w Boliwii Archiwum ks. Piotra Nawrota

Wybitne Postacie Uniwersytetu #31 - ks. prof. Piotr Nawrot
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Krzysztof Błażyca: Księdza pracy z manuskryptami od lat towarzyszy festiwal w Boliwii...

Ks. Piotr Nawrot: Od samego początku. Jest organizowany co dwa lata. W 2018 to będzie 12 edycja. Na początku to była muzyka z redukcji jezuitów Indian Chiquito, Moxos i z redukcji franciszkańskich Indian Guarayo. Potem doszła muzyka z katedr w Ameryce. Mocno poszerzono formułę. Każdy festiwal kończy się edycją kilku nowych płyt. Na początku, jak festiwal był mały to wydawaliśmy dwie płyty. Dzisiaj muszę się mocno napracować, aby to wydać na czterech płytach. Na każdej ponad 70 minut muzyki. Festiwal się rozrósł. Zawsze się zaczyna 10 dni po Wielkanocy.

Dajemy koncerty tylko w kościołach, w oryginalnej akustyce. Na ostatnim festiwalu uczestniczyło 1040 muzyków z 24 krajów. To największy festiwal muzyki dawnej jaki jest. Z czego ponad 800 muzyków to byli Boliwijczycy, a 240 to muzycy z różnych krajów świata. Mieliśmy muzyków z Japonii i z Korei. Z wielu krajów Europy: Niemiec, Hiszpanii, Francji, Wlk. Brytanii, Polski, Norwegii, Szwajcarii, Włoch, Estonii (świetny zespół) i innych. Potem z Kanady, z USA, Meksyku, Brazylii, Chile, Argentyny, Paragwaju, Urugwaju, Peru, Kolumbii i Gwatemali. To pokazuje atrakcyjność tego festiwalu.

Ta muzyka musi brzmieć!   Jakie były początki?

Pierwszy festiwal zorganizowaliśmy w 1996 r w mieście Santa Cruz i dwóch kościołach misyjnych. Wtedy nie było dróg, hoteli, infrastruktury. My mamy nasze biuro w Santa Cruz. Zrobiliśmy koncerty także w San Xawier. Dziś tam się zajeżdża w 4 godziny autobusem, kiedyś jechało się 8 prywatnym samochodem. I drugie miejsce na festiwalu to było Concepcion. Tam się jechało do 12 godzin. Dzisiaj niecałe 5.

Podczas kolejnego festiwalu w 1998 roku dodaliśmy jeszcze dwa kościoły. Dzisiaj organizujemy to wydarzenie w 24 misjach. Każdy festiwal pociągnął za sobą pewien rozwój i pewien dodatek. Na początku to były tylko misje jezuickie. Ale szybko doszliśmy do wniosku, że to nie jest fenomen jezuicki, że muzyka była używana szerzej jako narzędzie ewangelizacji. Ameryka była ewangelizowana przez zakony. Wszystkie miały tę samą strategię.

Pierwszymi, którzy używali muzyki byli franciszkanie. Sprowadzali fantastycznych muzyków, kompozytorów z Europy i zatrudniali ich w swoich katedrach. Później zaczęli kształcić Indian, by ci przejęli te stanowiska muzyków, kompozytorów w katedrach. Za rok chcemy zorganizować w Poznaniu wystawę i koncert z muzyką franciszkanów.

Badania nad muzyką franciszkańską to, po jezuickiej, kolejny etap Księdza badań.

Tak, ta muzyka z innego kontekstu niż jezuici. Lecz choć są różnice, to więcej jest elementów wspólnych. Barok to jednak określony język muzyczny. Muzyka różni się tematem, ale jeśli chodzi o formę muzyczną, styl to raczej nie. Tematy w redukcjach jezuickich to osoba św. Ignacego, opera, św. Franciszek Ksawery. U franciszkanów pojawi się św. Klara, Franciszek z Asyżu, i to co jest zbliżone do ich duchowości, prowadzenia misji. Jeśli chodzi o repertuar z misji franciszkańskich, to pojawią się też inne języki. U jezuitów to języki Indian Chiquitos, Moxos. Podczas, gdy franciszkanie mieli swoje misje wśród Guaranów i Guaraxos.

W 1991 świat się dowiedział o manuskryptach. Ksiądz nie chce aby nazywano go "odkrywcą"...

Indianie nigdy nie stracili manuskryptów. To myśmy stracili z nimi kontakt i uważaliśmy, że manuskrypt został zagubiony – taką obecnie przyjmuję narrację. Trzeba wspomnieć, że gdy architekt Hans Roths, pod koniec lat 70-tych pracuje na restauracją tamtejszych kościołów, w jednym wywiadzie wspomina, że Indianie mają jakieś nuty. I prasa dwie dekady później zaczyna mówić, że Hans Roth odkrył manuskrypty. W 1991 r ja docieram do Indian i widzę te manuskrypty. Niektóre oni mi przekazują. Okazuje się potem, to co ja spotykam w 1991 to zaledwie jedna szósta tego co będziemy mieli dziesięć, piętnaście lat później. Indianie świadomie je przekazywali. I prasa zaczyna pisać, że Piotr Nawrot odkrył manuskrypty. Nie, ja dzisiaj sobie na to nie pozwolę, bo człowiek też się uczy. Ja dzisiaj to interpretuję w ten sposób: Hans Roth i Piotr Nawrot odkryli drogę, gdzie te manuskrypty były przechowywane przez Indian. Ja nie chcę komuś ukraść czegoś o co oni walczyli przez setki lat. Fajnie to brzmi – Piotr Nawrot odkrył manuskrypty. To nigdy nie zostało zagubione, pozostawione. Jak już misjonarzy nie było to ludzie gromadzili się na modlitwie. Śpiewali te modlitwy, bez odprawiania mszy. Nie możemy dowieść, że to zostało opuszczone, zapomniane a potem jest moment odkrycia tego. Nie – to nie tak było.

Ta muzyka musi brzmieć!   Odkryliście zatem drogę – które to miejsce, który kościół, pierwszy moment?

Pierwszy moment, co my znamy, to manuskrypt Indian Moxos, który był przechowany w miejscowości San Ignatio del Moxos. To ok. 800 stron muzyki z kontekstu misji jezuickich. Potem wśród Chiquitos, w San Rafael, ok 4 tys. stron. To jest poszerzone o ok, 100 stron z Santa Anna. Mówimy o Indianach Chiquitos. To jest ta najbardziej klasyczna na świecie kolekcja z redukcji jezuitów. Dalej 1500 stron to jest Santa Anna. Kolekcja Indian Moxos to zupełnie inny teren Boliwii. Chiquitos należało do prowincji jezuickich Paragwaju, Moxos – do Peru. Dzisiaj to jest Boliwia. Indianie Chuiquitos zachowali najbardziej klasyczną kolekcję muzyki z terenu misyjnego. Nie ma na świecie nic podobnego.

Muzyka franciszkańska początkowo nie była znana, studiowana. Największa kolekcja tej muzyki pochodzi z katedry w Sucre. Stamtąd jest ponad 40 ksiąg chorału. Nie tylko barok czy renesans możemy odtworzyć, ale cały chorał. I z katedry w Sucre jest z 1600 tytułów dzieł muzyki polifonicznej. I jeden tytuł to może być nieszpory na cztery chory, godzina muzyki! Czasami utwór jest krótki, ale pokazuje wielkość tej kultury muzycznej, która powstała jako efekt obecności Kościoła albo pracy ewangelizacyjnej wśród Indian.

Co to jest za repertuar?

Tylko z misji jezuickich jest ponad 90 mszy polifonicznych, są opery o tematyce sakralnej, nieskomplikowane, ale opery. Są lamentacje, są pasje, antyfony maryjne na każdą porę roku liturgicznego, są kantaty – czyli prawie wszystkie formy muzyczne, które znaliśmy w europie w tamtych latach. Repertuar kompletny. Oprócz muzyki wokalnej, w misjach jest też cały repertuar muzyki instrumentalnej, na orkiestrę barokową, plus na organy. Czyli mamy repertuar kompletny. Możemy wyłożyć całą muzykę baroku, tylko na bazie kolekcji muzyki misyjnej z Boliwii. Oprócz tej muzyki mamy muzykę z katedr, z kościoła hiszpańskiego w Ameryce. I tam jest ten chorał gregoriański, i tam będą msze polifoniczne, ale forma w misjach nietypowa np villancico, to jest forma najczęściej dzisiaj kojarzona z kolędą na Boże Narodzenie. Wtedy śpiewano to na każde większe święto.

Mówimy o muzyce komponowanej przez lokalnych twórców?

To kolejny temat. Są różne konteksty. Misyjny kontekst – np. jezuitów, franciszkanów, augustianów. Inny kontekst to katedry. Repertuar jest kompletny, wszystkie formy muzyki i literatury, znane i stosowane w Europie w latach 1600-1750 są obecne i tutaj w Ameryce. Teraz zadajemy sobie pytanie kto komponował tą muzykę. To nie lada wyzwanie. Ale wiemy. Znowu musimy trzymać się tego rozdzielenia – Kościół misyjny i Kościół hiszpański w Ameryce hiszpańskiej. W Kościele hiszpańskim, często to Hiszpanie, którzy udali się do Ameryki, bo życie tam było atrakcyjniejsze i bogatsze, złoto, srebro. Kościół był bardzo bogaty i łatwiej było dostać pracę. Wyzwanie było większe bo trzeba było komponować nowy repertuar, powstawały kościoły, zakony.

Potem Kreole, dzieci, tych którzy się tam udali. Czasami Metysi. I tam muzyka powstawała już w katedrach, pisana przez tych co powędrowali do Ameryki, co się tam urodzili. I ona była bardzo podobna do muzyki, którą wtedy znano w Hiszpanii.

Zupełnie druga strona medalu to Kościół misyjny. Tam to muzyka, która powstała w misjach. Komponowana przez misjonarzy i muzyka komponowana przez Indian. Jeśli muzyka została przywieziona do misji to ona była „misjonowana”, czyli pisana na nowo przez lokalnych muzyków. Jeżeli mam np. mszę Giovanni Battista Basani, jego sześć mszy, które zostały wydrukowane w Europie i ktoś przywiózł do misji, to co robi Indianin, który jest muzykiem? (a w każdej misji było od 30 do 50 zawodowych muzyków, którzy żyli z muzyki, codziennie śpiewali na mszy, na nabożeństwach, grali). Lokalny muzyk bierze tę muzykę i pisze ją na nowo, wg. swoich upodobań. To jak z nauką języka. Ja też np. mówię po hiszpańsku, ale z moim akcentem. Podobnie z muzyką. Zatem ten proces adaptacji muzyki europejskiej by z niej zrobić muzykę misyjną, był o wiele dalej idący niż wymowa.

Wg. pewnych preferencji dźwiękowych, rytmu, harmonii itd. Indianie na nowo piszą tą muzykę, czasami dodając, czasami ujmując czasami pisząc jeszcze inaczej. Inna  muzyka to już jest pisana w misjach, przez lokalnych muzyków. Oni nie podpisują kto komponuje bo dla nich nie było ważne kto jest autorem dzieła ale ważne by to dzieło służyło lokalnej wspólnocie.

Ta muzyka musi brzmieć!   Nuty, zapis... To co przez wieki dojrzewało w Europie... Gdzie tu, u Indian, był początek?

Po 30 latach studiów nad muzyką wiem, że muzyka europejska mogła być w rekordowym tempie pojęta przez Indian. Ani misjonarze, ani konkwistadorzy nie powinni kojarzyć wielkiej kultury muzycznej w tych społecznościach od momentu dotarcia Europejczyków. Muzyka była wcześniej. Ona była inna, ale niekoniecznie tak różna, że nie można rozpoznać albo docenić muzyki. Jeżeli by ona była w każdym momencie aż tak konceptualnie różna, misjonarze nie byliby w stanie zakodować ich muzyki w naszym systemie muzycznym. A jednak niektóre z ich melodii można było zapisać na pięciolinii.

Muzyka u Indian pełniła również podobne funkcję w życiu ich społeczności, jak u nas. Była obecna w kulcie, zabawach. Muzycy należeli do największej kasty społecznej, dlatego że historia była przekazywana w wierszu i w pieśni. Indianie nie znali skrzypiec, instrumentów strunowych, ale całą rodzinę instrumentów dętych i perkusyjnych znali. Znali też koncept polifonii. Stąd też ta nowa europejska muzyka, to nie była sto procent nowość. To było jak nauczyć się innego języka. Inny „język” nie będzie miał wpływu negatywnego na mój język ojczysty. Wręcz przeciwnie, może nawet ubogacić mnie. Stąd też jako efekt ewangelizacji Indianie zaczynają mówić trzema językami: a mianowicie swoją własną kulturę muzyczną, którą zachowują do dzisiaj, muzyką europejską, która wygrała sobie tam drogi i jako efekt spotkania tych dwóch kultur powstaje nowa muzyka – to co jest z katedr, z klasztorów (muzyka z Ameryki, barok katedr), podczas gdy muzykę z misji nazywamy – barok z misji.

Jak Indianie zaadaptowali muzykę Europy?

Ucho europejskie miało problem by docenić i zrozumieć ich muzykę, bo ona była czasami oparta na ćwierć tonie, co dla ucha Europejczyka do dziś wydaje się zgrzytem. Czasami ich muzyka jest korzystnie opisana, np. praktyka w Cuzco, tam gdzie jest świątynia słońca. Jak bardzo jest to zaawansowana praktyka muzyczna, świadczy zapis, że gdy tańczyły młode Indianki, które służyły Inkom, tej najwyższej kaście społecznej, każda miała bębenek. Inny zespół grał na instrumentach. I obserwacja – ta prowadząca chór zwraca uwagę, że inne instrumenty są za głośno i zagłuszają głosy dziewic.

Czyli pojęcie dynamiki, estetyki muzycznej to wszystko istniało. Myśmy nie potrafili opisać, docenić ich muzyki, ale ona istniała. Była zaawansowana. Czasem nie umiemy się zachować wobec niej bo nie umieliśmy jej zrozumieć. Nasza estetyka nie stosowała ćwierćtonów. Nasza muzyka była dla nich pewnym uproszczeniem. Oni pojęli nas szybciej niż my ich estetykę. Ale zamieszałem, co?  (śmiech)

Bardzo... A zatem muzyka europejska mogła być dla Indian uproszczeniem? A zapis muzyczny?

Nie mieli własnego zapisu muzycznego, przynajmniej my tak wiemy, ale kto wie czy to nie zostało zatajone. Jednak niektóre z ich melodii mogliśmy zakodować w naszym systemie muzycznym, a niektóre z naszych melodii oni pojmowali za pierwszym razem. Film "Misja" fantastycznie to pokazuje. Instrumenty muzyczne i śpiew to ich przyciągało.

Musimy pamiętać, że w Ameryce dwa procesy w tym samym czasie i miejscu się dokonują, czyli wyzysk i niewolnictwo oraz ewangelizacja. Pytanie, jak ewangelizować na tym samym terenie gdzie dochodzi do nadużyć? Dlatego powstają redukcje. Bo ci, którzy się przyłączą do redukcji są pod ochroną prawa. Nie można ich traktować jak niewolników. To trzeba rozumieć.

Kultura muzyczna istnieje w Ameryce. Przychodzi nowa i jako efekt spotkania  dwóch powstaje kultura misyjna – nie w miastach, ale na misjach. Ona nie jest już taka jak dawna, ale nie jest europejska. Czerpie z obu.

Systematycznie ten proces widzimy od ok. 1570 r. Musiał być stosowany wcześniej, ale nie mamy dokumentów. To co Chiquitos i Moxos pozostawili to jest późniejszej niż Guarani. Misje Guaranów powstały w 1610. Chiquitos to 1691, Moxos to 1681. To najsłynniejsze misje jezuitów. Ale 30 lat wcześniej jezuici pracują w tzw. Xulaca, w okolicach jeziora Titiicaca. I tam ten eksperyment zapoczątkowano, gdy chodzi o misje jezuitów.

Jeśli chodzi o franciszkanów to wszystko jest wcześniejsze, oni byli od początku nastawieni na ewangelizację. Europejczycy docierają do Ameryki przecież w 1492. Mniej niż dekadę później franciszkanie zaczynają systematyczna wysyłkę misjonarzy, nawet dwa razy do roku. Potem dominikanie i inni. Te misje wśród Indian to już od 1510. Od tego czasu patrzą też na sposób aby wysyłać Indian do Europy, aby ich kształcić na naszych uniwersytetach, zwłaszcza w Sewilli. Gdzieś od ok. 1520. Jezuici jeszcze wtedy nie istnieją, powstają 1540,. do Ameryki dopływają 1568 r. A my mamy manuskrypty od z ok. 1680 r..To te które ja badam. Najstarsze.

Jakie uczucie Księdzu towarzyszyło, podczas pierwszego kontaktu z manuskryptami?

Ogromne. Od pierwszego momentu wiedziałem, że moje życie się zmienia.To było doświadczenie nie tylko duchowe. Niektóre części manuskryptu bałem się wziąć do rąk. Każdy dotyk mógł spowodować, ze to się łamało. Dzisiaj to jest super odrestaurowane. Odnawianie muzyki to był proces. Najpierw trzeba zrobić inwentarz, wiedzieć co mamy. Potem stworzyć, zakonserwować. Grupa ludzi się tym zajmowała, ja byłem punktem odniesienia. Cokolwiek robiono, pytano mnie o zdanie, szukano do konsultacji.

Prasa była niesamowicie ważna, bo człowiek może robić najważniejszą rzecz w życiu, a jeżeli tego nikt nie komunikuje no to przenosi z archiwum do biblioteki. Przyłączyły się do tego ambasady, ministerstwa, uniwersytety. Od razu zaczęły powstawać w misjach zespoły muzyczne. I festiwal tego potrzebował. Stąd też, założenie było takie, że jak Hans Roth przy rekonstrukcji kościołów używał metod z czasów misji, tak w rekonstrukcji manuskryptów my postawiliśmy na Indian. I przyjeżdża z Europy taki Piotra Nawrot, który rozumie muzykę, ale pod sobą mam kilku, którzy się uczą.

Mam zespoły muzyczne obok siebie. Muzyków w misjach, których uczę, potem oni uczą dalej. Przyjeżdżają specjaliści od rekonstrukcji manuskryptów. To cały cud, że to nie jedna osoba ale instytucje, które się w to włączyły. Ja jestem punktem odniesienia jeśli chodzi o życie muzyczne, manuskrypty, koncerty itd.. Czyli: inwentarz, katalog, studia i praktyka muzyczna - te cztery kroki.

Ksiądz też siedzi osobiście na nutami...

To moja główna praca, rekonstrukcja tego. Bo ja to rozumiem. Na tym etapie mam 44 tomy opublikowane tych studiów. I ponad 90 artykułów w pięciu językach. To jest efekt mojej pracy badawczej. Najczęściej te dzieła, które ja rekonstruuję są niekompletne, brakuje kilku głosów, jednej części utworu. Przede mną najpierw jest odczytanie tego co jest, a manuskrypt bardzo zniszczony przez klimat.

Nie ma drżenia, obawy że w odrestaurowanym manuskrypcie znajdzie się bardziej ks. Piotr Nawrot niż pierwotny zapis, który przecież zaginął wskutek zniszczenia?

Ja nie byłem jedyny, który zaczął to studiować. Po mojej obronie doktoratu kilka osób się tym zainteresowało. To jest tak jak w architekturze, my znamy strukturę. Na początku sam się obawiałem, ale gdybym nie zaryzykował to ten manuskrypt by pozostał bez swojej oryginalnej funkcji. A muzyka jest muzyką, kiedy brzmi. Kiedy to jest na papierze nie mamy jeszcze muzyki. Stąd też roztropne było zaproponować coś.

Dzisiaj po 27 latach pracy badawczej niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że ja to źle zrobiłem  To była też nauka, wyzwanie, to jak pojechać na misje. Ryzyko. Manuskryptu nie ruszam - ja go opracowuję. I każdy widzi gdzie jestem, bo podpisuję. A, ze utwory są wszystkie anonimowe to czasem żartują, że to "anonim Nawrot"  

To muzyka funkcjonalna. Ona ma zadanie nas przemieniać i chwalić Boga. Ona musi brzmieć. Stąd też musi być to wypośrodkowanie. Z jednej strony ta rzetelność naukowa, zaznaczenie kiedy to Nawrot, a kiedy autentyczne. Z drugiej strony musi być element odwagi.

Tu nie chodzi o moje preferencje. Jeśli ja mam 5500 stron z jednego kontekstu i 7200 z drugiego, to ja muszę najpierw całościowo to przestudiować. Poznaję pewne procesy. Znam zachowanie muzyków i kompozytora. W muzyce baroku język jest określony. Jeżeli pojawi się słowo, którego brakuje, wiem jak to uzupełnić. Np. "Wstąpił do nieba" i tego mi brakuje to znam kontekst - bo w baroku przy "ascendi" harmonia idzie w górę. Wcale więc nie łatwo mi powiedzieć, że ja się mylę. Trzeba by przestudiować to wszystko co ja.

Ja też mam możliwości wyboru ograniczone. Muszę poznać cały język muzyczny i uzasadnić to. Jednak czuję się dość pewnie w tym. Bo na tym etapie moje studia były już interpretowane począwszy od Indian przez wielkie sale koncertowe. Ta muzyka była grana w Bazylei, w najsłynniejszej szkole muzycznej, w Hadze...  Była interpretowana przez wiele czołowych zespołów we Francji, Niemczech, Polsce. Odnoszą się z podziwem i uznaniem. Moja praca była już wystawiona wielokrotnie na próbę. To nie to samo dostać nagrodę od królowej Hiszpanii i kacyków w Boliwii, ale intencje są te same. A ja przyjmuję to z taką same emocją. To było jak złoto testowane z najwyższych temperaturach.  I przeszło te testy.

Jak Ksiądz przeżywa w sobie, to co spotkało Księdza?

To jest nastawienie. Jestem wierzący, więc wiem dlaczego. Ale takie jest życie. Tańczymy, jemy, śmiejemy się. Lubię się śmiać i nie umiem się powstrzymać. Miałem to szczęście, bo wygrałem u Indian zaufanie. Oni wymagali poznania osoby. Mogłem poznać duszę Indian. Ja myślę, że w wielu aspektach jestem bardziej ekspertem od duszy Indian niż polskiej. Cały czas jestem świadom, że to mi miało w życiu przypaść, bo to muzyka z kontekstu ewangelizacji, a ja jestem werbistą. I mnie pasjonuje jaka jest zależność między głoszeniem Ewangelii i kulturą, która jest efektem głoszenia ewangelii. Stąd też przygotowanie - misja musi uczyć. Najpierw uczyć się a potem dzielić się sobą - nauczyć się od tej kultury i dzielić. Nie dominować.

A jak ja się w tym odnajduję? Czy ja wiem? Cały czas czuję, że tu chodzi o wielkość tego doświadczenia misyjnego. Nie o mnie, choć moje studia, ta cała analiza jest poprawna. Tu chodzi o Indian, o ludzi. To oni przez swoją wiarę pozostawili dokument, który ja potrafię odczytać. Ale to jest ich wiara, ich muzyka, ich kultura. Stąd jestem świadom, że włożyłem dużo pracy. Ale ta praca to tylko zgoda z tym co ja odkryłem w sobie, powołanie misyjne. 

Nie czuję się wybrańcem. Czuję się błogosławiony. Bo to ogromne błogosławieństwo, jak ogromne uzdrowienie w życiu. Taki duży cud. Tym bardziej. że ja pochodzę z rodziny 9 dzieci. Po prostu uchwyciłem moment w życiu. To co miałem robić, robiłem solidnie. To wyniosłem z domu. 

Jeśli człowiek współpracuje z łaską bożą, to odnajdzie błogosławieństwo. Praca misyjna jest ogromnie atrakcyjna. Ale to, że ja mogłem wygrać ich zaufanie, to absolutnie nie mogło przyjść ode mnie. W tym wszystkim jest Palec Boży. Przecież ja chciałem być misjonarzem w Japonii, bo tam prestiżowy uniwersytet, bo moje ambicje brały górę.

Dziś czuję się spełniony. Panu Bogu wdzięczność do ostatniego dnia. Bo to jest absolutnie pokierowane z góry.

No i są loty awionetkami...

Czasem latam. To jest przeżycie! Ryż, kukurydza i siadasz na tym,. W zeszłym roku razem noblistą literackim Mario Vargas Llosą, lecieliśmy awionetką. Kilka razy miałem ster w rękach (śmiech) Chłopięce radości! Koniecznie! I sport uprawiam systematycznie. Bieganie, rower. No i podśpiewuję. Klarnet skończyłem zanim poszedłem do klasztoru. A ja jadę samochodem to słucham jazzu i Pink Floydów.

Rozmowa przeprowadzona 8 grudnia 2017 na UAM w Poznaniu. Rozmawiał Krzysztof Błażyca. Tekst jest uzupełnieniem artykułu z GN 52 "Będziesz rekinem"