Janowi Kowalskiemu pustynia nie kojarzy się dobrze. I trzeba przyznać: ma nosa. Bo to miejsce posuchy, odosobnienia i walki. Tu nie da się niczego ukryć, a wszystkie maski opadają. Czy nie ma drogi na skróty?
Pustynia to naturalny etap w drodze do Boga.
Jakub Szymczuk /FOTO GOść
Słowo „pustynia” wraca co roku, gdy za oknem robi się szaroburo, zimno, chodniki zamieniają się w marznące błoto, a ciemności rozświetlają roratnie lampiony. Co roku w Adwencie Kościół przypomina nam o miejscu czekania na Mesjasza. Nie jest to miejsce miłe i przyjemne. Tu krzyk jest krzykiem, płacz płaczem, ukrywany na co dzień za pobożnymi gestami bunt buntem. Maski topnieją jak wypalony ogniem śnieg.
Adwent przypomina o najważniejszej rzeczywistości: wiara jest pójściem za Bogiem w ciemno. Bez fajerwerków. Bez zabezpieczeń. Z GPS-em słowa Bożego, które jak na złość, zamiast wybrać najkrótszą drogę, nakazuje nam jazdę przez jałową, bezkresną pustynię.
Dostępne jest 7% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.