Strefa wpływu

Młodzi przestają chodzić do kościoła. To ich wina! Na pewno?

Od lat przyglądam się znajomym wspólnotom. Zastanawia mnie to, kto przychodzi na spotkania oazy czy parafialnych grup młodzieżowych. Widzę, że to w 90 proc. ci, których rodzice przed laty brali udział w spotkaniach Ruchu Światło–Życie. Doskonale ich znam. To moi znajomi. Dziś sami wysyłają do kościoła nowe pokolenie.

Często słyszę pretensje o to, że młodzi przestają chodzić do kościoła. To oczywiście wina samego Kościoła, katechetów, księży – słyszę na każdym kroku. Naprawdę? A może (jeśli już szukać winnych) to wina nas, rodziców?

Żadne przygotowanie do bierzmowania (nawet jeśli proboszcz staje na rzęsach i angażuje w to połowę parafii) nie zastąpi żywego przekazu wiary, który dzieciaki otrzymują w domu. Nie można mieć pretensji o to, że ksiądz w parafii na blokowisku nie jest w stanie ujarzmić setki młodych, którzy wpadli na chwilę tabunem do kościoła na obowiązkową Mszę dla bierzmowanych.

Właśnie zakończył się IV Ogólnopolski Kongres Nowej Ewangelizacji, który na Jasnej Górze zgromadził ok. 700 duszpasterzy, sióstr zakonnych, katechetów, liderów wspólnot i świeckich animatorów. Zaciekawił mnie jeden z dyskutowanych wątków.

Ponieważ największy wpływ na wychowanie religijne młodych mają rodzice (wedle badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych tylko 16 procent zasad moralnych przekazuje dzieciom Kościół, a aż 57 procent przekazu pochodzi od rodziców), należy przede wszystkim zadbać o… ewangelizację samych rodziców. I rozpocząć ją już, „wykorzystując duszpastersko” przygotowanie do I Komunii Świętej. Wczoraj brałem udział w podobnym spotkaniu. Proboszcz zaprosił rodziców „komunistów”, którzy mogli wysłuchać świadectwa budującego ich wiarę. Niektórzy początkowo siedzieli nieufni, ale Bóg stopniowo otwierał ich serca. Skoro rodzice mają trzy razy większy wpływ na wiarę swoich dzieci niż Kościół, nici z odsyłania pociech z kwitkiem: „Nie wiem. Zapytaj księdza na religii”.

– Przymykam oczy i widzę, jak matka z ojcem modlili się z nami. Z tym się nie dyskutuje. To można albo naśladować, albo odrzucić. Ale nikt ci tego nie wydrze! – wspomina ks. Antoni Bartoszek, dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego.

Praktyczni do bólu młodzi, ściskający w dłoniach "wszystkomające" telefony, są najbardziej samotnym pokoleniem w historii, zadającym konkretne pytanie: „No, dobra, ale jak to działa?”. Jeśli zobaczą, że w ich rodzinnych domach „to działa”, że rodzice po ostrej wymianie zdań są w stanie się pojednać, że wierzą w to, że „kto hojnie sieje, ten hojnie zbierze”, i ufają Bogu w kwestii domowych finansów, że błogosławią siebie nawzajem – mają szansę uwierzyć. Wiara nie jest dziedziczna, więc nie ma pewności. Ale jest wielka szansa.