Audiencja u Jedynego

GN 45/2017

publikacja 11.12.2017 06:00

O tym, jak czekać na Bożą odpowiedź i co robić, gdy ta długo nie nadchodzi, z Dorotą Wolską rozmawia Marcin Jakimowicz.

Dorota Wolska w czasie uwielbienia na tegorocznej konferencji „Serce Dawida”. Dorota Wolska w czasie uwielbienia na tegorocznej konferencji „Serce Dawida”.
Basia Grudzień

Marcin Jakimowicz: „Wołaj do mnie, a odpowiem Ci”. To nie jest pobożna metafora, która ładnie sprawdzi się na okładce płyty Doroty Wolskiej, a niekoniecznie w życiu?

Dorota Wolska: Te słowa z Jeremiasza 33,3 są ratunkiem mojego życia. To gest pokory Boga, Ojca, który zaprasza nas, abyśmy wołali do Niego, a On odpowie… W 37 rozdziale Księgi Ezechiela czytamy o wskrzeszaniu suchych kości. Bóg pyta: „Synu człowieczy, czy te kości ożyją?”. I podpowiada: one mogą ożyć, jeśli będziesz do Mnie wołał. Naprawdę mamy Kogo prosić, mamy do Kogo wołać. Mamy Tego, który jednym słowem stworzył słońce, świat. O ileż bardziej odpowie na prośby naszego serca!

A tu człowiek woła i woła, a On nie odpowiada przez tydzień, miesiąc, rok. Cierpliwość Boga jest dla nas nie do zniesienia…

Rzeczywiście, najczęściej gdy prosimy o interwencję, odpowiada nam głucha cisza. Nawet po modlitwie narasta zmaganie lub walka. Często gdy zaczynamy z Maćkiem szturm do nieba i post, okazuje się, że odpowiedź nie przychodzi od razu, a nawet wydaje się, że jest… gorzej, że w życiu osoby, za którą się modlimy, dochodzi do jakichś zawirowań. Dziś już wiem, że to normalne, że Bóg używa różnych okoliczności, by dotrzeć do serca. Biblia mówi, że modlitwy świętych są zbierane w czasze i dopiero gdy te się przepełnią, przychodzą odpowiedzi. Dlatego nie wpadam w panikę, tylko wyciszam się, modlę i poszczę. Czekam, aż czasza się napełni i przeleje, i przyjdzie Boża odpowiedź. To urzeczywistnienie przypowieści o biednej wdowie, która puka do drzwi sędziego i błaga o pomoc. Znaczenie tych słów jest takie, że gdy sędzia już zajmie się sprawą, rzeczy będą działy się błyskawicznie: jedna po drugiej.

Modlitwy połączonej z postem jestem nauczona od młodości. Przyznam szczerze: post nie jest łatwy, zawsze jest walką, ale próbuję się nie poddawać mimo trudów, słabości, trzymam się, aż poczuję w sercu ulgę, stres odpuści, zobaczę Bożą interwencję, przestanę kręcić się wokół siebie i swego problemu. Wielokrotnie widziałam, jak post (nawet słaby) przynosił konkretny owoc. W sytuacjach po ludzku beznadziejnych Pan Bóg interweniował z mocą i przynosił przełomy i zmianę nawet większą niż ta, o którą prosiliśmy.

A gdy nie przychodził przełom? Nie mieliście ochoty odpuścić?

Zawsze masz ochotę odpuścić. Ledwo zaczniesz, a już masz takie myśli. Modlitwa i prosta wiara w dobrego Boga to potężna kotwica, którą zarzucam do nieba. Pozostaje ufność i cierpliwe czekanie. Reszta należy do Boga…

Dlaczego Jezus maszerujący po falach wzburzonego jeziora, widząc przerażonych, umierających ze strachu uczniów, „chciał ich minąć”?

Uczniowie dobrze Go już znali, widzieli znaki i cuda. A tu widzą, jak idzie po wodzie, po ogromnych falach. Czy sam fakt, że On jest ponad prawami, którymi rządzi się przyroda, nie jest już sam w sobie wymowny? To tak jakby Jezus chciał im powiedzieć: chcę, byście ufali, nie pozwolę wam zginąć, jestem z wami. Tak naprawdę każdy z nas ma taki moment, gdy czuje się ominięty. Myśli, że Bóg działa u wszystkich innych, tylko nie u niego. Jesteśmy wtedy jak Tomasz, którego nie było, gdy objawił się Zmartwychwstały, i czuł się pominięty. Dlatego potrzebował szczególnego momentu z Chrystusem – musiał włożyć palec w Jego rany. Wielu z nas będzie potrzebować takiego bardzo osobistego spotkania.

„Jezu, Ty się tym zajmij” – ta modlitwa robi ostatnio furorę. Co to znaczy?

Odpuszczam kontrolę.

Jak to się robi w praktyce? Mówię: „odpuszczam”, a i tak budzę się w nocy z czarnymi scenariuszami, które kotłują się w głowie…

Skąd ja to znam. (śmiech) Też miewam nieprzespane noce… Tym, co mi pomaga, jest szczera rozmowa z Bogiem i to, że świadomie odpuszczam, oddaję moją próbę kontrolowania rzeczywistości. A jeśli to jeszcze nie zadziała, następnego dnia od rana staram się w jakiejkolwiek formie podjąć post. Wiem: nie jest to łatwe. Ważne jest to, by przetrwać noc. Bo po każdej nocy, nawet najdłuższej i najciemniejszej, przychodzi poranek, nowy dzień, nowy początek, nowa szansa, którą daje nam Bóg.

Z zewnątrz jesteście postrzegani jako ludzie sukcesu: uśmiechnięci twórcy potężnej, świetnie zorganizowanej konferencji „Serce Dawida”, w hali EXPO dla 2,5 tys. ludzi. Za gigantyczne pieniądze…

…których nie mamy. Ale wierzymy, że to Boże dzieło i że On się do tego przyzna. W ubiegłym roku tak było. Brakowało nam sporej sumy. Modliliśmy się i Bóg zainterweniował. Widzieliśmy Jego działanie, dlatego w tym roku stres jest mniejszy.  (śmiech) Wszystko rodzi się w słabości, w zaufaniu, w chwili, gdy padasz na kolana, a sala, w której się modlisz, jest pusta. Jest Bóg, który widzi w ukryciu. Z zewnątrz możemy być różnie postrzegani, ale wciąż jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi, którzy kochają Pana Boga i starają się w swej codzienności za Nim podążać.

„Raduj się w Panu, a On spełni pragnienie Twojego serca” – to mój ulubiony psalm. Jako dziewczynka chciałaś zostać słynną panią piosenkarką?

Nigdy w marzeniach nie zabrnęłam aż tak daleko, by marzyć o byciu sławną piosenkarką... Pozwalałam sobie marzyć o tym, że po prostu śpiewam, i jest to ładne na tyle, że chce się tego słuchać. To był sufit moich marzeń. Pochodzę z rodziny, w której nie było miejsca na takie marzenia. A jeśli nawet zakiełkowały na chwilkę w mojej głowie, to śpiewałam sobie w łazience przy piosenkach Whitney Houston. Potem zostawiałam je w łazience, adaptując się do okoliczności, w jakich było mi dane żyć. Myślałam: „Po co marzyć o czymś, co jest nierealne? Po co robić sobie nadzieje, które nigdy się nie spełnią?”. Bałam się rozczarowania… Jako młodziutka dziewczyna pokochałam Boga i gdy nikogo nie było w domu, grałam na gitarze i śpiewałam w czterech ścianach, jak bardzo Go kocham i potrzebuję. I przyszły dni, kiedy Bóg „zabrał mnie z tych czterech ścian” i dał łaskę śpiewania przed ludźmi. Potem dodał kolejną łaskę – to, że czasami ludzie chcą tego słuchać, co nieustannie mnie zadziwia i doprowadza niejednokrotnie do łez.

Wychodzisz na scenę, pod którą kłębi się tłum. Zżera Cię trema?

Zawsze jest jakiś rodzaj stresu, poczucia odpowiedzialności i tremy. Nasz długoletni przyjaciel Johannes Hartl z Domu Modlitwy w Augsburgu, który zaczynał podobnie jak my, od pustej sali, powiedział: „Nie jest ważne, czy jestem sam, czy stoję przed tłumem. Nic się nie zmienia: zawsze stoję sam na sam z Bogiem”. I tak jest. Czy jestem sama, czy stoję przed tłumem, stoję przed Stwórcą nieba i ziemi, przed tym samym Bogiem, przed którym stanę, gdy stąd odejdę. To On nadaje wszystkiemu sens.

Na wasze codzienne uwielbienie nie walą tłumy, a często jesteście w sali sami. Nie masz ochoty wówczas troszkę spuścić z tonu? Zaśpiewać na pół gwizdka. Przecież i tak nikt nie widzi…

Bóg widzi! I to mi wystarcza. Uwielbiam takie chwile, gdy jestem na audiencji u Jedynego. Nie jestem sama. Są ze mną tysiące aniołów, świętych. I Król królów, który słucha mnie – Doroty Wolskiej. Wsłuchuje się w moje słowa, przyjmuje nieskładne zdania i fałsze.  (śmiech)

Od ilu lat tak codziennie uwielbiasz?

Od ponad dwudziestu. Już jako młoda osoba prowadziłam w kościele uwielbienie. Tu, w Domu Modlitwy – od dziesięciu lat. Wcześniej przez lata w samotności, „do ściany”.

A może Bóg teraz oddaje Ci to, co widział w ukryciu? Stawia cię przed tłumem, w świetle reflektorów, bo widział Twą wierność?

Tak naprawdę jestem cały czas w ukryciu. Moje codzienne życie jest ukryte. Konferencja „Serce Dawida” czy chwile, gdy mogę uwielbiać przed ludźmi, zdarzają się od czasu do czasu. Sercem wszystkiego jest miejsce ukrycia, codzienność. Bóg raz stawia przed tłumem, raz przed ścianą. To ten sam Bóg. Ta sama audiencja. Ten sam przywilej.

A po co Mu uwielbienie? Przecież „w Jego pałacu wszystko woła: »chwała«”. Nasze piosenki nie dodają Mu ani grama splendoru…

On jest tak zachwycający, tak piękny, że gdy dostrzegamy choćby małą cząstkę Jego piękna, nasze serca eksplodują uwielbieniem, nie umiemy inaczej. Ta eksplozja to naturalna reakcja stworzenia.

On szuka „czcicieli w Duchu i prawdzie”. Co to znaczy?

Myślę, że chodzi Mu o prawdę, którą chowamy na dnie duszy. Zmagamy się z naszymi słabościami i przyznajemy, że desperacko potrzebujemy Jego przebaczenia, mocy krzyża. Bóg szuka ludzi, którzy w swej słabości biegną do Jego ramion pełnych miłości, a nie uciekają, próbując schować się przed Tym, który i tak wszystko widzi.

Zauważyłaś, że często słowa: „Bądź wola Twoja” wypowiadamy jak zgodę na jakieś zawirowania? Teraz będzie już tylko gorzej…

Dla mnie Modlitwa Pańska to akt zgody na to, by być dzieckiem. Poddanie się Temu, który wie lepiej, widzi dalej. Nawet jeśli Jego wola jest dla mnie niewygodna, niezrozumiała, On ma szerszą perspektywę. Przerabiam to na co dzień z dziećmi: widzę, jak trudno im często zaakceptować moją wolę i uwierzyć, że robię coś dla ich dobra.

Nasze najcięższe walki dokonują się nie w świetle reflektorów, tylko w ukryciu. To tu się wygrywa bitwy?

Tak. O najcięższych walkach ludzie raczej nie mówią. One są tak intymne, że ukrywamy je wewnątrz naszych serc. Wygrywamy je, gdy odrzucimy oskarżający nas głos, który podważa dobroć Boga, Jego obietnice, pewność, że jest z nami, że jest dobry, że nas słyszy, że kocha tu i teraz, że zawsze przebacza i czeka z otwartymi ramionami. On nigdy nie ocenia nas według naszych upadków, ale według serca, które ostatecznie Go wybiera i w godzinie próby woła: „Przyjdź! Potrzebuję Cię! Ufam!”.

*

Dorota Wolska - zaangażowana od lat w Domu Modlitwy w Warszawie. Wydała autorską płytę „Wołaj do mnie”.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.