Akcja #MeToo

Bartosz Bartczak Bartosz Bartczak

publikacja 25.10.2017 15:34

W Internecie jest coraz więcej wyznań kobiet molestowanych seksualnie. Jednak organizatorzy akcji zachęcającej je do tych wyznań zapominają o ważnych sprawach.

Cała akcja #MeToo zaczęła się od afery Harveya Weinsteina, potężnego producenta w Hollywood, który miał molestować swoje współpracownice. Z akcji, w której kolejne aktorki przyznawały się do bycia ofiarą Weinsteina, #MeToo szybko przeobraziło się w akcję, w której zwyczajne kobiety opowiadają o swoich trudnych doświadczeniach z molestowaniem seksualnym. W założeniu organizatorów akcji zmienić ma ona podejście do kwestii samego molestowania.

Jednak pomysłodawcy akcji #MeToo nie biorą pod uwagę jednego problemu. Mianowicie tego, jak bardzo kwestia seksualności odrywa się od tego, czemu ona rzeczywiście służy, czyli tworzeniu nowego życia, budowaniu rodziny. Seksualność człowieka wiąże się przecież z czymś więcej niż tylko z daniem upustu naszym żądzom. A molestowanie seksualne jest właśnie tylko daniem sobie takiego upustu, tylko że wbrew drugiej stronie.

Każda kobieta molestowana seksualnie jest czyjąś córką, może być czyjąś żoną. Powinna więc mieć ludzi, którzy za nią staną. I nie chodzi nawet o to, że mąż czy ojciec jednej czy drugiej aktorki złamie nos molestującemu je producentowi filmowemu. Chodzi o to, że molestowana ma mieć w swojej rodzinie oparcie, a molestowany powinien się liczyć z konsekwencjami ze strony tej rodziny.

Promotorzy akcji #MeToo obrażają się na opinie osób, które bagatelizują wypadki molestowania. A może wystarczyłoby zapytać te osoby, czy chciałyby, żeby takie przypadki spotkały ich żony, córki, matki bądź siostry? Ale taki argument zadziała, kiedy te osoby rzeczywiście szanują swoje żony, córki, matki bądź siostry.

Gdyby podkreślić w ramach akcji #MeToo prawdziwą rolę seksualności, czyli rozbudowującą i wzmacniającą rodzinę, mogłaby mieć ona większy sens. Zwolennicy akcji #MeToo chcieliby zawstydzić osobników molestujących kobiety. O ile skuteczniejsze byłoby to zawstydzenie, gdyby wstyd nie dotyczył tylko działania bez zgody drugiej strony, ale i samego ślepego dawania upustu swoim żądzom.

Zdarzają się oczywiście przypadki molestowania w rodzinie. Zdarzają się też przypadki niesłusznego oskarżenia o molestowanie np. w celu osiągnięcia korzyści finansowych. Ale istnieją zabezpieczenia zmniejszające zakres tego zjawiska. Tym zabezpieczeniem jest moralność, która każe widzieć w seksualności człowieka coś więcej niż tylko przyjemność. Każe widzieć w niej wartość innego człowieka, także tego, który dopiero może się narodzić.

Jak na ironię, propagatorami akcji #MeToo są często osoby, które z moralnością walczą. Walczą z tradycyjną rodziną, w której seksualność służy nie tylko przyjemności, ale dawaniu życia. Walczą z Kościołem, który mówi, że zachowania takie jak te opisywane przez kobiety dzielące się swoimi trudnymi przeżyciami, są nie do zaakceptowania. A teraz ci ludzie się dziwią, że brak moralności może nieść ze sobą złe skutki.

Mimo szczytnego celu, przesłanie akcji #MeToo jest jednak niezbyt silne. Można oczywiście powtarzać, że pewne rzeczy możliwe są tylko za obopólną zgodą. Ale jaki to będzie to miało sens, jeśli wciąż będą ludzie widzący w drugim człowieku tylko obiekt seksualny? A zupełnie inaczej sprawa będzie wyglądać, jeśli seksualność człowieka będzie się rozpatrywało jako część życia rodzinnego. Część, która daje nowe życie. Wtedy nie tylko przemoc seksualna, ale i obmacywanie czy obleśne komentarze staną się czymś obrzydliwym.