Budapeszt nad Wełtawą

Bartosz Bartczak Bartosz Bartczak

publikacja 23.10.2017 14:36

Nad kolejny kraj nadciągnęły „czarne chmury populizmu, nacjonalizmu, islamofobii i eurosceptycyzmu”.

Stało się to, co było przewidywane już od kilku miesięcy. Czeska scena polityczna, jako kolejna po węgierskiej i polskiej, uległa całkowitemu przeobrażeniu. Czeska lewica spadła do tak niskiego poziomu poparcia, jakim od „dawna” cieszyła się lewica polska i węgierska. Czechy w końcu dorobiły się swoich prawicowych antysystemowców w parlamencie. A mainstream polityczny mocno oddalił się od wyobrażeń europejskich elit.

Charakter przyszłego gabinetu rządowego jest dużą zagadką. Nie wiadomo jeszcze, z kim zwycięska Akcja Niezadowolonych Obywateli (ANO czyli tak) wejdzie w koalicję. Andrej Babisz, prawdopodobnie przyszły premier, uchodzi za pragmatyka i chciałby powtórzyć dotychczasową koalicję z socjaldemokratami i chadekami. Ci pierwsi, którzy osiągnęli najgorszy wynik wyborczy po 1989 r., nie śpieszą się jednak do koalicji, w której byliby tylko przystawką.

Nowa władza nie może jednak ignorować nastrojów społecznych. Sukces w wyborach osiągnęli politycy eurosceptyczni. Wyjątkowo dużo głosów zdobył Vaclav Klaus junior, syn byłego prezydenta Vaclava Klausa, symbolu czeskiego eurosceptycyzmu. Sam Andrej Babisz mocno krytykował pomysły relokacji uchodźców czy pomysły na Europę dwóch prędkości. Natomiast partie otwarcie proeuropejskie osiągnęły najgorsze wyniki w historii.

Zmiana podejścia Unii Europejskiej do kwestii imigracji pokazuje, że opinie społeczeństw europejskich zaczynają być brane pod uwagę. Jednak problem z relokacją imigrantów jest dużo głębszy niż strach przed obcymi. Największy sprzeciw wobec tego pomysłu wzbudziła próba narzucania narodom europejskim rozwiązań motywowanych tylko i wyłącznie ideologicznie. Czesi są kolejnym narodem, w którym naród sprzeciwił się takim działaniom.