Zanik z bezruchu

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 38/2017

publikacja 21.09.2017 00:00

Odchodzący od Kościoła nie wiedzą, co tracą, bo ci, co są w Kościele, rzadko wiedzą, co mają.

Zanik z bezruchu

Bardzo lubię Czechy. Pięknie wyglądają kolorowe pola i lasy, i wsie rozrzucone wśród wzgórz. Malowniczość wielu miejscowości podkreślają wieże kościołów, wokół których zazwyczaj skupione są domy. Z daleka widać, że to dla tych lokalnych społeczności centrum, najważniejszy budynek, miejsce, wokół którego toczy się życie.

No właśnie – z daleka. Bo jeśli podjechać bliżej, najczęściej okazuje się, że te kościoły to już tylko niszczejąca pamiątka tego, czym były. Dachy dziurawe, okna powybijane, a zamknięte na głucho drzwi obrastają chwasty.

To wygląda jak ciało, które niedawno opuściła dusza. Jest jeszcze może nawet okazałe, ale już zimne, nieruchome i nieme. Rozkład to kwestia czasu. Można je ewentualnie balsamować, ale nie po to, żeby działało, tylko żeby jakoś wyglądało.

Ciekawa rzecz, że po naszej stronie granicy wciąż buduje się nowe kościoły, a kilka kroków za granicą nikt nie potrzebuje nawet starych. Z państwem, którego obywatele w olbrzymiej większości deklarują katolicyzm, sąsiaduje państwo – rekordzista pod względem liczby ateistów. A przecież mieszkańcy tego kraju prawie niczym nie różnią się od nas. Krew z krwi, w dodatku nasi rodzice chrzestni. Więc jak to się stało? Księża byli gorsi niż gdzie indziej i świeccy im powiedzieli „spadajcie na księżyc”? Świeccy byli bardziej oporni?

Pewnie, że zaszłości historyczne, że husytyzm, wojna trzydziestoletnia, polityka Habsburgów. Pewnie, że zamordyzm komunistyczny większy niż u nas. Ale przecież był czas, wcale nie taki dawny, że te wspaniałe kościoły, rozsiane licznie po całym kraju, były pełne. A potem – zanik. Jakby brakło źródła zasilania. Jakby wszyscy razem, solidarnie, stracili ducha.

Zanik ducha – gdzieś tu jest prawdziwa przyczyna zaniku chrześcijaństwa w wielu społeczeństwach ociężałej i zmęczonej cywilizacji Zachodu. Nie prześladowania i inne przeciwności są wrogiem duszy, lecz obojętność, nijakość, nuda, bezmyślna rutyna. Bezruch nie ma nic wspólnego z Duchem Świętym, który jest w bezustannym ruchu. Wieje, gdzie chce, ale zawsze tam, gdzie jest to dobre dla człowieka. Jeśli ludzie nie patrzą, skąd wieje ten wiatr i nie zamierzają nic zmieniać, zaczyna się bezruch, gnicie i umieranie.

To Duch Święty ożywia Kościół. I to do Niego trzeba się zwracać, gdy kościoły grożą ruiną, gdy sypią się ściany i pękają fundamenty. Kościół przetrwa, ale nie mamy gwarancji, że w Europie albo że przynajmniej w Polsce. Nie ma też co biadolić nad rumowiskiem dawnej chwały, bo Bóg, jeśli zechce, potrafi ożywić nawet szkielety. A zechce, jeśli zaprosimy Ducha i pozwolimy Mu meblować nasze życie po swojemu. Tak odradza się Kościół, bo to Duch daje życie, a nie najwspanialsze ludzkie konstrukcje. Owszem, te konstrukcje na nowo ożyją, jeśli ożyją prawdziwe świątynie, jakimi są ludzie.

* * * * *

Empatycy

Zarząd szpitali Braci Miłosierdzia, który prowadzi w Belgii 5 szpitali psychiatrycznych, kilka miesięcy temu został wezwany przez Watykan do odstąpienia od praktyk eutanazyjnych. Ponadto członkowie zarządu (w większości świeccy) zostali zobowiązani do podpisania listu do przełożonego generalnego, brata René Stockmana, w którym mieli zadeklarować wierność nauczaniu Kościoła katolickiego o szacunku i konieczności ochrony życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. Zarząd jednak oświadczył, że nie zamierza się podporządkować, bo „empatycznie wierzy”, że eutanazja jest zgodna z nauczaniem katolickim. Ha, mamy więc nowe pojęcie: „wiara empatyczna”. No tak, słusznie, przecież nie można tego nazwać wiarą. •

Bohaterka

Za to wiarą bez żadnych przymiotników wykazała się Carrie DeKlyen z amerykańskiego stanu Michigan. Matka pięciorga dzieci poświęciła swoje życie, aby urodzić szóste dziecko. Gdy wykryto u niej złośliwego guza mózgu, była w 8. tygodniu ciąży. Mimo nalegań lekarzy nie zgodziła się na aborcję, co więcej, ze względu na dziecko sprzeciwiła się też leczeniu chemią. Jej mąż Nick cały czas wspierał ją w jej decyzjach. „Rozmawialiśmy o tym i modliliśmy się w tej sprawie. Moja żona wybrała dziecko” – powiedział. W 19. tygodniu ciąży Carrie przeszła silny udar i odtąd lekarze sztucznie utrzymywali jej organizm przy życiu. Córeczka DeKlyenów przyszła na świat w 24. tygodniu. Dziewczynka nabiera sił w inkubatorze. Jej dzielna matka zmarła w otoczeniu rodziny. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.