Kosmici na odpuście

Ks. Marek Gancarczyk Ks. Marek Gancarczyk

|

GN 38/2017

publikacja 21.09.2017 00:00

Wzrost Kościoła odbywa się dzięki ludziom, którzy nie kombinują, nie dzielą włosa na czworo ani nie próbują szukać jakiejś trzeciej drogi, polegającej na tym, by Panu Bogu dać świeczkę, a diabłu ogarek.

Kosmici na odpuście

Spotkałem ich na odpuście w Pszowie, małym sanktuarium maryjnym na Śląsku. Dwóch mężczyzn i kobieta. Stali przy stoisku z napisem: Wspólnota Trudnych Małżeństw „Sychar”. Po kilku zdaniach rozmowy byłem przekonany, że mam do czynienia z jakimiś kosmitami. Takich ludzi już nie ma – myślałem! Taki gatunek nie występuje w przyrodzie. A jednak stali przede mną i z wielkim zapałem opowiadali, że co prawda ich małżeństwa się rozpadły, ktoś jest nawet po rozwodzie, ale oni na żonę czy męża będą wiernie czekać. Nawet wiele lat. Oczywiście w pojedynkę, bez szukania sobie innego towarzysza życia.

Boże, przecież oni płyną całkowicie pod prąd współczesnemu światu, który niesie następujący przekaz: nie udało ci się jedno małżeństwo, to przykre i bolesne, ale możesz zawrzeć drugie. Masz prawo do szczęścia. Czasem nawet Kościół ulega tej presji, o czym w rozmowie z „Gościem” wspomniał ks. Paweł Dubowik, krajowy duszpasterz Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar”, mówiąc: „Dzisiaj nawet wielu teologów, moralistów mówi, że to postawa heroiczna, ale tak naprawdę trzeba sobie zadać pytanie, czy wymagania Ewangelii są tylko dla herosów…” (ss. 18–19). A moi bohaterowie spotkani na odpuście w Pszowie nie godzą się na taki scenariusz. Przede wszystkim ze względu na wierność Bogu, a następnie ze względu na wierność swojemu współmałżonkowi, małżeńskiej przysiędze, ale też i samemu sobie (więcej na ss. 16–19).

Nie wiem, jak potoczy się ich życie, wiem natomiast, że kawa, którą piłem zaraz po rozmowie z nimi smakowała mi o wiele bardziej, niż gdybym ich tamtego dnia nie spotkał. Okazało się bowiem, że osobnicy poważnie traktujący słowo dane Bogu i człowiekowi jeszcze nie wymarli i chodzą po naszej ziemi. I nie są kosmitami. Trochę sobie żartuję, choć sprawa jest bardzo poważna. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że wzrost Kościoła odbywa się dzięki ludziom, którzy nie kombinują, nie dzielą włosa na czworo ani nie próbują szukać jakiejś trzeciej drogi, polegającej na tym, by Panu Bogu dać świeczkę, a diabłu ogarek. Tak się nie da. Kościół budują ludzie, którzy przy całej komplikacji życia wybierają proste rozwiązania: skoro dało się słowo, to trzeba być mu wiernym. Koniec. Kropka. Nie wiem, skąd oni się biorą, ale są. I Bogu niech będą dzięki!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.