"Incydent" radosnego uwielbienia Jezusa

publikacja 06.09.2017 15:20

To my i nasze dzieci czujemy się tutaj skrytykowani.

"Incydent" radosnego uwielbienia Jezusa Henryk Przondziono /Foto Gość

Piszę, aby wyrazić ból serca, jaki wywołała debata m.in. na łamach wydania wrocławskiego „Gościa Niedzielnego”. Chodzi o incydent, tak to nazwijmy, radosnego uwielbienia Jezusa wystawionego w Przenajświętszym Sakramencie w Sanktuarium Jasnogórskim po odbytej pielgrzymce młodzieży [na stronach tradycjonalistów pojawiły się zarzuty, że zachowanie młodzieży było profanacją Najśw. Sakramentu, jednak GN w ten sposób sprawy nie stawiał - red.]. Podsumowując: krytykowana jest młodzież i krytykowane jest duszpasterstwo młodzieży.

Proponuję przyjrzeć się tej kwestii z pozycji Pana Jezusa. Proszę stanąć na wysokości monstrancji i zobaczyć te dzieci, które do Jezusa i Jego Matki przyszły. Szły wiele dni, tęskniły, marzyły o tej chwili, leżały krzyżem, wyznawały swoje grzechy i upadki, niosły swój ból moralny, ekonomiczny, egzystencjalny, relacyjny... by go właśnie tutaj pokazać, zostawić temu Jedynemu Najważniejszemu, szukając nadziei dla swojego życia.

Widzimy ich? Czy czujemy się przez nich sprofanowani? Obrażeni?

Albo inny punkt widzenia: jestem jednym z nich... mam kilkanaście lat, rodzice się rozwiedli, ojciec nigdy nie miał dla mnie czasu, matka straciła motywację, by okazywać mi swoje uczucia, dziewczyna wybrała innego, koledzy często wyśmiewali mój status ekonomiczny. A może zdiagnozowano u mojej matki raka z przerzutami, ojciec pije. Jestem jednym z nich... Całe serce włożyłem w tę pielgrzymkę. Wróciłem do domu i od znajomych dowiedziałem się, że „o tej twojej pielgrzymce aż huczy w sieci”. Przeczytałem jeden artykuł, wypowiedź, komentarz... i serce mi stwardniało na Boga i ludzi.

Litera prawa znalazła się tu przed człowiekiem. Zgorszeni miłością wylewają swoje oburzenie, nie widząc tych, którym wiążą kamień młyński u szyi.

Kto kogo tu gorszy? Gdzie stoi Jezus? Może znów do grzesznika poszedł w gościnę i nie ma Go wśród nas? Raczej nie uczestniczy w tychże prawno-sakralnych dysputach, bo poszedł szukać zagubionych.

Naprawdę ktoś myśli, że tym młodym ludziom nic się nie stało, a może nawet, że dobrze im tak? Niech sobie nie wyobrażają, że do Boga można ot tak, zawsze i ze wszystkim przychodzić?

„Gość Niedzielny” w znaczącej większości adresowany jest do nas, osób świeckich i my, czytelnicy, odbieramy to, co dotyka nas, naszego życia i naszej relacji z Bogiem. To my i nasze dzieci czujemy się tutaj skrytykowani. Spory międzypasterskie są dla nas czwartorzędne.

Z modlitwą i wyrazami troski i szacunku

Wiesława Kuśmirska