Trójpodział: źródła

Andrzej Nowak

|

GN 30/2017

publikacja 27.07.2017 00:00

Monteskiusz ostrzegał przed możliwym despotyzmem władzy sądowniczej. Czytajmy klasyków. Uważnie.

Trójpodział: źródła

Trójpodział władzy – skąd się wziął i o co w nim chodzi? Spróbujmy na chwilę oderwać się od obecnych przepychanek sejmowo-ulicznych i wrócić do źródeł. Zasadę trójpodziału sformułował, wiemy to wszyscy, Monteskiusz. Rzadko jednak zaglądamy na strony jego traktatu „O duchu praw”, by sprawdzić, co rzeczywiście „autor miał na myśli”. Charles Louis de Secondat, baron de la Brède i de Montesquieu (stąd spolszczona forma nazwiska – Monteskiusz), był adwokatem, prezesem parlamentu, czyli praktycznie sądu, w Bordeaux. Nie tylko myślał o miejscu prawa w systemie politycznym, ale miał także osobiste doświadczenia z jego stosowaniem. Rozglądając się swego czasu (traktat opublikował w roku 1748) po rozmaitych ustrojach politycznych, dostrzegł potrzebę wyjścia poza podział na władzę prawodawczą i wykonawczą oraz trwałego wyodrębnienia władzy sądowniczej. Ich połączenie w jednym ręku uznał za szczególne zagrożenie wolności. To wiemy – i do tego się odwołujemy.

Warto jednak przyjrzeć się dokładniej, jak Monteskiusz przedstawia także przestrogi dotyczące możliwego despotyzmu i nadużyć samej władzy sądowniczej. „Władza sądu – pisze – powinna być wykonywana przez osoby powołane z ludu, w pewnych okresach roku, w sposób przepisany prawem, aby tworzyć trybunał trwający tylko póty, póki tego konieczność wymaga. W ten sposób owa tak groźna władza sędziowska, nie będąc przywiązana ani do pewnego stanu, ani do pewnego zawodu, staje się, można rzec, niewidzialną i żadną. Nie ma się ustawicznie sędziów przed oczami: lęk budzi urząd, a nie urzędnicy. […] Trzeba nawet, aby sędziowie byli z tego samego stanu, co oskarżony lub też z jemu równych, aby nie mógł mniemać, że popadł w ręce ludzi gotowych zadać mu gwałt”.

Zastanówmy się nad tymi słowami. Monteskiusz nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że to obywatele przez swoich reprezentantów powinni wybierać władzę sędziowską. Aby ta trzecia władza nie stała się despotyczna – bo taka pokusa dotyczy jej nie mniej niż pozostałych dwóch gałęzi władzy – proponuje, po pierwsze, aby sędziowie byli wybierani z ludu, czyli spośród obywateli, i to tylko na określony, niedługi czas (dożywotni sędziowie – koszmar!!!). Po drugie – władza sądownicza nie może być oddana w ręce ludzi jednego wąskiego zawodu, prawników. Po co te zastrzeżenia? Żeby nie powstała odrębna, trwała, zainteresowana poszerzaniem swej władzy nad innymi „kasta”. No cóż, ale powstała i poszerza swoją władzę, chce być ponad innymi i chce wybierać samą siebie, być poza wszelką kontrolą.

Szukając odpowiedzi na pytanie, co robić z naszymi dzisiejszymi problemami z trzema władzami, sięgnijmy jeszcze głębiej. Dwieście lat przed Monteskiuszem swoje wielkie dzieło „O naprawie Rzeczypospolitej” wydał Andrzej Frycz Modrzewski. III księga dotyczy reformy prawa oraz jego egzekwowania w Rzeczypospolitej. Tak jak w przypadku Monteskiusza szkolna wiedza (o ile jeszcze jest) ogranicza się do krótkiego streszczenia: Frycz był za równymi prawami dla wszystkich. Owszem, ta zasada jest zawsze aktualna. Ale wciąż odnawia się także wyzwanie, które dostrzegł i Modrzewski w swoim czasie: prawo sprzyja na ogół silniejszym, uderza chętniej w słabszych. On odpowiadał na to tak: „Jeśliby się miało ustanawiać jakieś różnice w karaniu, to ciężej należałoby karać tych, co stają na wyższym stopniu, niż tych, co na niższym; surowiej bogatych niż biednych, szlachtę niż plebejuszów, tych, co na urzędach, niż ludzi prywatnych”. Czy i tej zasady nie powinniśmy dzisiaj przypominać zwolennikom szczególnego traktowania „elit”; tym, którzy mówią, że im wolno stanąć ponad prawem, bo mają zasługi albo pieniądze, albo są znani z mediów, albo są sędziami?

Frycz usprawnienie wymiaru sprawiedliwości widział tak: jego pierwszym filarem musi być jasny zbiór praw – żeby nie trzeba było właśnie odrębnej „kasty” znawców, ale aby każdy obywatel mógł zrozumieć swoje prawa i ich granice. Drugim filarem winna być niezależność sądów. Dlatego proponował, aby nie Sejm był sądem najwyższym, ale wybrany – przez Sejm, oczywiście, bo to jedyny legalny reprezentant suwerena – odrębny trybunał apelacyjny. I – dodajmy – taki też trybunał Polska wprowadziła, w roku 1578, na 170 lat przed dziełem Monteskiusza. Frycz jednak dodał jeszcze trzy ważne uwagi do swego programu reform władzy sądowniczej: sędziowie powinni być wybierani ze wszystkich stanów (znów: by nie tworzyli zamkniętej grupy); odrębnym statutem ma być zawarowane, ażeby żadnych darów nie brali (łapówkarstwo to problem stary jak Rzeczpospolita, i wreszcie – najważniejsze – ażeby każdemu wolno było skarżyć się na sędziego! Nie może być tak, że sędzia, wydając skrajnie niesprawiedliwy, tendencyjny wyrok, pozostaje w swej niesprawiedliwości bezkarny.

Nie może być – a jest. Frycz Modrzewski i Monteskiusz ciągle czekają na wprowadzenie w życie swoich uwag, które miały nas chronić przed despotyzmem i niesprawiedliwością. Także możliwym despotyzmem i niesprawiedliwością władzy sądowniczej. Czytajmy klasyków. Uważnie. 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.