Małorosja u bram

Andrzej Grajewski

|

GN 30/2017

publikacja 27.07.2017 00:00

Pomysł separatystów z Donbasu, by powołać własne państwo, jest kolejnym ciosem wymierzonym w integralność Ukrainy. Konflikt na wschodzie tego kraju wchodzi w nową fazę.

Przywódca donieckich separatystów gen. Ołeksandr Zacharczenko. Przywódca donieckich separatystów gen. Ołeksandr Zacharczenko.
ALEXANDER ERMOCHENKO /EPA/pap

Proklamacja nowego państwa przypominała nieco sceny z filmów sowieckich o czasach rewolucji. 18 lipca za stołem prezydialnym w Doniecku zasiadło kilku lokalnych polityków z rozłożonymi mapami oraz projektem nowej flagi państwowej. Twarze proste, zdecydowane ruchy i srogie miny. Żadnych krawatów i eleganckich strojów. Na mównicę w mundurze rosyjskiej piechoty morskiej, ozdobionym licznymi odznaczeniami i baretkami, wszedł zdecydowanym krokiem przywódca tzw. Donieckiej Republiki Ludowej (DNR) gen. Ołeksandr Zacharczenko. Nieco dukając, odczytał z kartki oświadczenie, że separatyści proklamują powstanie nowego państwa – Małorosji. W ich zamyśle ma ono obejmować nie tylko tereny przez nich kontrolowane, ale także pozostałe ziemie Ukrainy. Stolicą Małorosji będzie Donieck, natomiast Kijów otrzyma status centrum historyczno-kulturalnego. Do trzech lat napisana zostanie konstytucja nowego federacyjnego państwa, którą naród przyjmie w referendum. Do tego czasu w Małorosji będzie obowiązywał stan wyjątkowy.

Generał elektryk

Zacharczenko to barwna postać. Urodził się w Doniecku w zrusyfikowanej rodzinie ukraińskiej. Podkreśla, że jest miejscowy, i rzeczywiście cieszy się sympatią części ziomków. Był elektrykiem zatrudnionym na kopalni, ale w latach 90. wybrał karierę biznesmena. Został pracownikiem jednej z firm Rinata Achmetowa, oligarchy trzęsącego Donbasem po rozpadzie Związku Sowieckiego. Do wielkiej historii Zacharczenko wkroczył – a właściwie wjechał – 16 kwietnia 2014 roku. Wraz z grupą uzbrojonych bojowników podjechał pod budynek administracji miejskiej w Doniecku i rozpoczął jego okupację. Później milicja oraz część jednostek specjalnych przeszły na jego stronę.

Te wydarzenia zapoczątkowały separatystyczny bunt w największym mieście wschodniej Ukrainy, które później dotknęły ciężkie walki. Zginęły w nich setki ludzi, a dziesiątki tysięcy opuściły Donieck, ratując życie. Miejscem szczególnie zaciekłych bojów było lotnisko im. Prokofiewa, wybudowane na Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. Pozostały z niego tylko gruzy. Zacharczenko był wtedy komendantem wojennym Doniecka, ale władzę w mieście utrzymywał dzięki pomocy ochotników z Rosji, m.in. batalionu Wschód, składającego się z Osetyńczyków i Czeczenów. Zostałem przez nich wylegitymowany w centrum Doniecka i nie było to przyjemne doświadczenie. Zacharczenko walczył z wojskami ukraińskimi na pierwszej linii, został nawet ranny i systematycznie piął się w górę. Przeżył zamach na swoje życie. Mniej szczęścia miało kilku jego kolegów, którzy zginęli, zastrzeleni lub wysadzeni w powietrze. Oskarżenia o organizację zamachów kierowano pod adresem ukraińskich służb specjalnych, ale lokalne media pisały, że padli ofiarą mafijnych porachunków.

Kiedy latem 2014 r. w Doniecku swą kwaterę urządził osławiony Igor Girkin, oficer rosyjskiego wywiadu wojskowego o pseudonimie Striełkow, Zacharczenko zajął się polityką. Gdy rosyjscy najemnicy wraz z Girkinem wrócili do kraju, zajął ich miejsce. W listopadzie 2014 r. wygrał wybory na stanowisko prezydenta DNR. Jednocześnie nadal wyjeżdżał na front, uczestnicząc m.in. w ciężkich walkach z armią ukraińską. Otrzymał wiele orderów oraz rangę generała majora. Rozmowy w Mińsku wprowadziły go w świat międzynarodowej polityki. Z lokalnego watażki stał się partnerem dla Zachodu i jednym z gwarantów realizacji porozumień mińskich. Szeroki rozgłos zdobyło jego spotkanie z Nadiją Sawczenko, ukraińską lotniczką porwaną przez Rosjan w czasie walk w Donbasie i osądzoną w Moskwie.

Dzisiaj Zacharczenko idzie jeszcze dalej i ogłasza, że przystępuje do tworzenia nowego państwa, które ma wymazać Ukrainę z mapy Europy. Oczywiście jego kariera nie byłaby możliwa bez wsparcia Rosji, ale ukraińscy obserwatorzy zwracali mi uwagę, że Zacharczenko dawno przestał już być tylko marionetką Kremla. Wspierają go w Moskwie wpływowi prawosławni duchowni, kręgi biznesowe oraz narodowa prawica, krytykująca Putina za to, że poprzestał tylko na aneksji Krymu.

Stara idea

Myśl o powołaniu nowego państwa na terytoriach wschodniej Ukrainy opanowanych przez separatystów pojawiła się już wiosną 2014 roku. Wtedy miało nazywać się Noworosją i nawiązywało do nomenklatury, jaką na tych terenach wprowadziła carska administracja w XVIII wieku. Flagi Noworosji, niebieskie z krzyżem św. Andrzeja, widziałem na terenach opanowanych przez separatystów latem 2014 roku. Tłumaczyli, że nawiązuje do barw Południa walczącego w amerykańskiej wojnie secesyjnej z Północą. – Nie jesteśmy separatystami, ale federalistami. Chcemy układać się z Kijowem, ale na własnych warunkach, nie jako część unitarnego państwa, ale jego człon federalny – wyjaśniał dr Cyryl Czerkasow, politolog z Uniwersytetu Donieckiego. Projekt Noworosji miał dotyczyć nie tylko Donbasu, ale także innych terenów rosyjskojęzycznej Ukrainy: od Odessy do Charkowa. Determinacja i męstwo Ukraińców, którzy po doświadczeniu okupacji Krymu zrozumieli, że zdani są tylko na własne siły, zapobiegła realizacji tego scenariusza. Z Noworosji pozostały dwie kadłubowe republiki ludowe: doniecka i ługańska.

Kijów przeciwny był planom federalizacji Ukrainy, gdyż Donbas, wspierany przez Rosję, domagał się nie tylko prawa do samostanowienia w kwestiach lokalnych, własnej polityki gospodarczej, kulturalnej oraz językowej, ale także prawa weta w polityce zagranicznej. Oznaczało to, że rząd Ukrainy nie mógłby wykonać żadnego kroku w stronę Unii Europejskiej bez zgody Doniecka, a tej z oczywistych względów by nie było. Zacharczenko, ogłaszając powstanie Małorosji, podąża starym szlakiem rosyjskiego imperializmu, zakorzenionym w szerszym koncepcie kulturowym. Małorosją nazywane były ukraińskie ziemie będące od końca XVIII wieku guberniami imperium carskiego. W 1876 r. car Aleksander II wydał nawet specjalny ukaz zakazujący używania słowa „Ukraina” i wprowadzający powszechny obowiązek nauczania jedynie w języku rosyjskim. W XIX wieku, kiedy widoczne stawało się przebudzenie narodowe Ukraińców, carska administracja wymyśliła teorię, że Ukraińcy nie są odrębnym narodem, z własnym językiem, kulturą i historią, lecz jedynie grupą etniczną, posługującą się narzeczem małorosyjskim, czyli jednym z dialektów języka rosyjskiego. Zwolennicy tej koncepcji przekonują: nie jesteśmy Ukraińcami, ale częścią trójjedynego narodu rosyjskiego, składającego się z Rosjan, Białorusinów i Ukraińców, wielkiej wspólnoty narodów słowiańskich, złączonych przeszłością, językiem i prawosławiem, oczywiście pod zwierzchnictwem Patriarchatu Moskiewskiego. Do tej tradycji nawiązuje plan utworzenia Małorosji.

To projekt ofensywny. Ma nie tylko wzmocnić separatystów na opanowanych przez siebie terenach, ale także promieniować na pozostałą część ziem ukraińskich. Jeśli poziom życia na Ukrainie będzie nadal spadał, a władza centralna w Kijowie nie upora się z kłopotami gospodarczymi i korupcją, nie mniejszą niż za czasów prezydentury Janukowycza, postsowiecki model Małorosji może się okazać atrakcyjny. Zwłaszcza jeśli władze centralne w polityce kulturalnej i historycznej postawią wyłącznie na wartości związane z twardym ukraińskim nacjonalizmem, żywe na zachodniej Ukrainie, ale źle przyjmowane na wschodzie.

Wirus rozkładu

Władze ukraińskie oczywiście nowego tworu nie uznały, a prezydent Petro Poroszenko zapowiedział, że tereny zajęte przez separatystów oraz Krym wrócą pod zwierzchnictwo Ukrainy. Powiedzieć łatwo, znacznie trudniej będzie to jednak wykonać. Ukraina nie kontroluje setek kilometrów granicy rosyjsko-ukraińskiej na wschodzie, a międzynarodowe próby przywrócenia suwerenności, czyli rokowania w Mińsku, spełzły na niczym. Zresztą zapowiedź utworzenia Małorosji może dodatkowo je skomplikować, gdyż w żadnym z mińskich dokumentów nie wspomina się o bycie, który teraz jest tworzony w Doniecku. Podczas proklamacji Małorosji Zacharczenko przekonywał, że ideę jej powstania wspierają przedstawiciele 19 z 24 regionów Ukrainy. Później okazało się, że projekt nie był nawet konsultowany z Ługańską Republiką Ludową.

Zacharczenko zapowiada, że ostatecznym celem jego inicjatywy jest nawiązanie dobrych relacji z Rosją, a w końcu połączenie Rosji, Białorusi i Małorosji w jedno związkowe państwo. Czy to tylko blef, czy element szerszej strategii? Po rozpadzie Związku Sowieckiego Rosja z powodzeniem wykorzystała tendencje separatystyczne, aby oderwać od Gruzji Abchazję i Osetię Południową, a od Mołdawii Naddniestrze. Wiele wskazuje na to, że Małorosja może pójść podobną drogą. Będzie państwem przez nikogo – poza Rosją – nieuznawanym, którego istnienie zmieni jednak sytuację geopolityczną w regionie. Będzie wirusem paraliżującym działania sąsiednich organizmów państwowych, stale je destabilizującym i ograniczającym możliwości prowadzenia samodzielniej polityki zagranicznej. Małorosja jest dzisiaj tylko projektem politycznym, od którego Moskwa się odcina, ale co będzie jutro? Jak powiedział rzecznik prezydenta Putina, temat „podlega refleksji i analizie”. Warto więc mieć się na baczności.•

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.