Piłat i inni

ks. Jerzy Szymik

|

GN 24/2017

publikacja 15.06.2017 00:00

Następuje powolna aneksja tekstów, tez i myśli, które miały służyć głoszeniu wiary, po obróbce zaś świetnie nadają się do głoszenia zwątpienia.

Piłat i inni

Obserwuję to, jak długo jestem duszpasterzem: atakujący sprawę Chrystusa w jej kościelnej, ortodoksyjnej wersji sięgają po dwie podejrzane figury z kart Ewangelii – po Piłata i Judasza (godny współczucia i ogólnie fajny, dialogiczny, bez wyjścia, wykorzystany przez bezwzględnego Boga). Obie postaci są poręczne w tej wojnie, zwłaszcza dla tych, którzy nie zdążyli jeszcze zwątpić w wartość własnych intelektualnych wygibasów; postaci tajemnicze, złożone, niejednoznaczne, tragiczne. W sam raz.

Wiosną tego roku ukazał się przekład książki Giorgia Agambena „Piłat i Jezus” (Znak 2017). Dyskutowano na jej temat w mediach lewicowo-liberalnych ochoczo (Agamben jest modny, Agambena „się czyta”): Mikołejko, Obirek, Kozłowska, Polak, Szlachta, Łukomska, Sławek, Burzyk, Ratajczak, inni („Znak”, „Gazeta Wyborcza”, posłowie książki itd.). Są tam teksty głębsze i wartościowe, ale generalnie to wyższy stopień pokrętności i duchowego zapętlenia – jakby były to prace na konkurs „jak przeczytać Ewangelię i jej nie zrozumieć” i by nie tylko nie zostać porwanym do wnętrza wiary, ale by znaleźć argumenty za własną niewiarą. A zarazem robiąc to z wdziękiem (quasi-)erudycyjnym, z empatią (wobec Piłata), przy okazji dając w zęby Kościołowi (i PiS-owi).

„Impuls Jezusa – wyjaśnia eksksiądz – nie był zamierzony jako ustanowienie uniwersalnej religii – choć bardzo szybko zechciano go tak wykorzystać, niszcząc tym samym jego oryginalny sens. Zamysł Jezusa dotyczył odnowy rdzenia żydowskiego spotkania z Bogiem”. Ale byli tacy, którzy zapragnęli, by to „stało się nowym religijnym imperium”. I stworzyli religię, która z impulsu Jezusa korzysta dla „usprawiedliwienia swoich perwersji”. Ekszakonnik tłumaczy cierpliwie, że „sam opis procesu (Jezusa), jaki znamy z Nowego Testamentu, jest wysoce zideologizowaną propozycją interpretacyjną, której głównym celem jest oskarżenie Żydów i usprawiedliwienie władzy rzymskiej”, i dziwi się Agambenowi, że „zwraca się w stronę tradycyjnego chrześcijaństwa, od którego większość chrześcijan bez tęsknoty odchodzi”. Filozof religii: „Wątpienie Piłata nie oznacza obojętności, przeciwnie: troskę o oddzielenie tego, co religijne, od tego, co należy do państwa i prawa. W obecnej Polsce pod rządami Wielkiego Kalego postawa taka jest co najmniej godna namysłu”. „Znak” tytułuje debatę i cały numer hardym: „Świat chce sprawiedliwości, nie zbawienia” i wybija te słowa na okładkę (cóż to mówi o świecie... na pewno to, że sprawiedliwość jest dlań nieosiągalna). „Twierdzenie, że żyjemy w epoce »postprawdy«, może też rodzić optymizm” – takim oto wesołym zdaniem rozpoczyna swój wstępniak naczelna miesięcznika, nawiązując do Piłatowego „Cóż to jest prawda?”. Zresztą, według Nietzschego, obficie i z estymą cytowanego w książce i debacie, pytanie Piłata jest „jedynym wartościowym zdaniem Nowego Testamentu” (Mikołejko); Nietzschego, który w „Antychrześcijaninie” napisał o Piłacie: „w całym Nowym Testamencie jest tylko jedna jedyna postać, której nie sposób nie darzyć czcią” (Agamben). I tak dalej.

Nawiasem, Piłacie: odpowiedź na Twoje pytanie jest wyjątkowo prosta – prawda jest taka, że chodzi ci o ocalenie stołka. I zrobisz wszystko, by wyjść z tego cało: skażesz, nie skażesz, pogadasz, ubiczujesz, ukrzyżujesz, zażądasz miski i wody. Nie chodzi o Sprawiedliwego, chodzi o ciebie. Reszta jest strachem, pustą grą i inteligenckim bełkotem.

Wielu tekstom debaty i sporym połaciom książki towarzyszy jakaś fundamentalnie chybiona perspektywa – rozgrywanie tego, co religijne, z tym rodzajem dystansu, który zagłusza Słowo, neutralizuje je, działa jak paralizator Łaski i uniemożliwia przemianę. Najbardziej nieprawdopodobne tezy i wnioski lewicowych teologów politycznych (Žižek, Badiou etc.) są możliwe (łącznie z użyciem św. Pawła przeciwko Kościołowi) z wyjątkiem najprostszego, fundamentalnie chrześcijańskiego: że z Nowego Testamentu wynika to, iż trzeba w niedzielę uczestniczyć w Eucharystii, zgiąć kark wobec Miłosierdzia Bożego, kochać i trwać w grzesznym Kościele, wierząc w jeden, święty, apostolski i powszechny.

To wszystko jest przykładem klasycznej dziś wojny hybrydowej. Następuje powolna aneksja tekstów, tez i myśli, które źródłowo miały służyć głoszeniu wiary, po obróbce zaś – podlane erudycyjnym sosem i bełkotem rodem z chorób postnietzscheańskich – świetnie nadają się do głoszenia zwątpienia (cmokanie nad Nietzschem – po tym poznać generałów tej wojny). Milczeć nie wolno: idee mają swoje konsekwencje.

Morał? Prosty. Czym jest dla mnie lektura Ewangelii i szerzej – aktywność w sferze religijnej? Czy nie aby jeszcze jednym sposobem – tyle że bardziej wyrafinowanym i trudniejszym do zdemaskowania – na przechytrzenie Boga, najgłębszą z możliwych formą oporu wobec Jego słowa? Czy nie poruszam się po świętych tekstach tak jak diabeł po pustyni: kusząc Jezusa i cytując Biblię przeciw Chrystusowi? I czy Piłat to aby nie ja?

Puenta? Nie inna niż ta, którą kieruje Paweł na kartach Dziejów Apostolskich (20,29b-31a) do prezbiterów z Efezu, prawie dwadzieścia wieków temu: „wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów. Dlatego czuwajcie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.