Jechać do Przemyśla

Wojciech Wencel

|

GN 23/2017

publikacja 08.06.2017 00:00

Latem, po wieczornej Mszy, patrzyliśmy na miasto spod kościoła karmelitów i wydawało nam się, że stoimy na wzgórzu Syjon, gdzie król Dawid umieścił Arkę Przymierza.

Jechać do Przemyśla

Jest taki wiersz Leszka Długosza: „Ach do Przemyśla w ciepły dzień lata/ Na Boże Ciało jechać/ – Jakie tam szumne chodzą procesje/ – Przez most, po wzgórzach/ Od kościoła do kościoła/ W blaskach, w kadzidłach, w dzwonach/ – Zaśpiew wschodni się niesie”. Dalej można przeczytać o aniołach i „złoconych lelijach”, piwoniach w ogródkach i ulatujących przez otwarte okna „obiadowych obłoczkach”, wreszcie o Panu Bogu, który „w ten dzień na świat wyszedł na przechadzkę”.

Przez długie lata pielgrzymowałem z żoną w kierunku Przemyśla, nie zdając sobie sprawy, że właśnie gród nad Sanem przyciąga nas jak magnes. Kazimierz Dolny, Sandomierz, Lublin, Zamość... W każdym z miast odwiedzanych podczas kolejnych wakacji odczuwaliśmy bliskość Boga. Ale dopiero w Przemyślu, do którego dotarliśmy w ubiegłym roku, odkryliśmy sarmacką Jerozolimę. Latem, po wieczornej Mszy, patrzyliśmy na miasto spod kościoła karmelitów i wydawało nam się, że stoimy na wzgórzu Syjon, gdzie król Dawid umieścił Arkę Przymierza.

Zakonnice gęsiego schodziły na spoczynek: kilka staruszek zgiętych pod ciężarem krzyża i jedna nowicjuszka – dziewczynka o wesołych oczach – balansująca na skrytym w trawie krawężniku, szeroko rozkładająca ramiona jakby uczyła się chodzić po wodzie. Uśmiechnęliśmy się do niej, do siebie, a potem długo milczeliśmy, patrząc na wschód, w stronę Lwowa, z którego została tylko ściana płaczu.

Wszyscy tęsknimy do utraconych polskich Kresów. Z nostalgią, na przekór geopolitycznym realiom, powtarzamy za Janem Lechoniem: „Jeszcze zagra, zagra hejnał na Mariackiej wieży,/ Będą słyszeć Lwów i Wilno krok naszych żołnierzy” i... zapominamy o kresowej twierdzy, która istnieje w naszych granicach. A przecież Przemyśl to miasto mistyczne, prawdziwy relikt I Rzeczypospolitej. Wzgórza podobne do tych, które górują nad Lwowem czy Krzemieńcem, tutaj dźwigają na sobie potężne bryły świątyń i zabudowań klasztornych. Codziennie pulsują modlitwami wiernych, sycą się dźwiękiem dzwonów i usypiają w blasku zachodzącego słońca. Na pochyłym rynku, gdzie czas się zatrzymał, Jan III Sobieski rozmawia z Adamem Mickiewiczem. I ta wspaniała secesja! Niemal na każdej fasadzie kamienicy płaskorzeźba z motywami kwiatów, aniołów, kobiecych twarzy, włosów, wstążek...

Jechać do Przemyśla. Choćby jutro, pojutrze, za tydzień – na Boże Ciało. Iść w procesji, modlić się, wsłuchiwać się w głosy wiernych i powtarzać w myślach za Leszkiem Długoszem: „Witaj, gałązko mowy kresowej/ Po długim milczeniu twój zaśpiew znowu słyszę./ Te same pieśni i pacierze u naszych korzeni/ I groby jednakowo bliskie”. W Krakowie, mieście Długosza, odnaleźliśmy niedawno mogiłę mjr. Mieczysława Słabego, lekarza z Westerplatte zmarłego w 1948 r. w ubeckim więzieniu, po okrutnym śledztwie. Rodowitego przemyślanina.

Niedaleko Przemyśla przebiega granica Polski z Ukrainą. Haniebna, nakreślona w Jałcie linia, za którą wznosi się jeszcze mur Lwowa, pozostałość świątyni polskiego ducha. Ale z przemyskich wzgórz nie widać granicznych szlabanów. W letnie wieczory w kościele karmelitów odmawiana jest piękna pieśń Franciszka Karpińskiego: „Wszystkie nasze dzienne sprawy/ Przyjm litośnie, Boże prawy!/ A gdy będziem zasypiali,/ Niech Cię nawet sen nasz chwali.// Twoje oczy obrócone/ Dzień i noc patrzą w tę stronę,/ Gdzie niedołężność człowieka/ Twojego ratunku czeka”.

Mniej więcej w tym samym czasie w wysokich ogrodach otwierają się kwiaty maciejki, a słońce, które zachowało na koniec dnia najpiękniejsze światło, w powolnej agonii rozdaje obu miastom cały swój majątek, wierząc, że jutro znowu zmartwychwstanie.

Gdy w ubiegłym roku wyszliśmy z kościoła i stanęliśmy w tym blasku, pomyślałem, że będziemy wracać tu nieustannie, koleją albo pożyczonym z innej epoki balonem wyobraźni. Bo w ten sierpniowy, ciepły wieczór otworzyły się przed nami wszelkie granice. Złociły się mury świątyń, dachy okrywały się szmaragdami, szyby w oknach świeciły jak szafiry, sypał się pył rubinowy z secesyjnych kamienic. I była odbudowana Jerozolima.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.