Czas to życie

Jarosław Dudała

|

GN 20/2017

publikacja 18.05.2017 00:00

30 lat temu w Zabrzu dokonał się przełom w leczeniu zawałów.

Prof. Lech Poloński (z lewej) i prof. Mariusz Gąsior, jego następca na stanowisku szefa III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Zabrzu. Prof. Lech Poloński (z lewej) i prof. Mariusz Gąsior, jego następca na stanowisku szefa III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Zabrzu.
roman koszowski /foto gość

Dawniej zawały leczyło się głównie dobrym słowem – pół żartem, pół serio mówi prof. Lech Poloński ze Śląskiego Centrum Chorób Serca.

– Chory leżał 6 tygodni w bezruchu. W dobrych ośrodkach mógł jeszcze liczyć na odpowiednią dietę. I to wszystko. Nie dysponowaliśmy techniką skutecznego leczenia zawału. Nie było leków. Nie wiedzieliśmy, co to właściwie jest zawał – wspomina zabrzański kardiolog.

Dopiero w latach 70. ub. wieku udało się dojść do tego, na czym polega jego niszczycielski mechanizm. W naczyniach krwionośnych oplatających serce odkładają się blaszki miażdżycowe zawierające cholesterol. Zwężają średnicę tętnicy. Ograniczają przepływ życiodajnej krwi. Ale nie to jest najgorsze. Jeśli blaszki odkładają się powoli, nie ma tragedii. Kryzys zaczyna się, gdy któraś z nich pęknie. W tym miejscu powstaje zakrzep, który blokuje tętnicę. Niedożywiany przez krew fragment mięśnia sercowego zaczyna umierać. Chory czuje silny ból w klatce piersiowej.

– Jeden z pacjentów opisał go, mówiąc, że czuje, jakby miał serce w żelaznych kleszczach – tłumaczy prof. Poloński.

Wtedy nie ma co czekać!

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.