„Nie wychodziłem z kościoła. Czułem, że coś się stanie”. Po kilku godzinach ogień trawił kościółek na Stecówce, a górale stali i płakali z bezsilności. Dziś mogą być dumni. Maryja Fatimska wróciła do swoich. Do pasterzy.
HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ
Anna Kunc miała sen. Powtórzył się dwukrotnie. Na ścieżce na Kubalonkę spotkała samą Matkę Boską. Gdy spytała: „Panienko, dokąd idziesz?”, usłyszała: „Na Stecówkę”. Trzeci sen był inny. Anna Kunc była w Cieszynie w sklepie z dewocjonaliami. Rozglądała się, szukając obrazu Maryi. „Nie ma – rzuciła ekspedientka. – Poszła na Stecówkę”.
Czy to bajka, czy nie bajka, myślcie sobie, jak tam chcecie. Skoro tę historię słyszałem z ust wielu górali z Trójwsi, opowiadających o powstaniu parafii na polanie, to znaczy, że coś jest na rzeczy.
Stecówka to miejsce niezwykłe. Ma ogromną siłę przyciągania. Kto był, ten wie.
Bywałem tu wielokrotnie. Jako oazowicz (pierwszy stopień w Koniakowie) i turysta (czerwony szlak − najdłuższy w Polsce; do źródeł Wisły na Baraniej Górze dwie godziny drogi). Kaplicę poświęcono w styczniu 1958 roku. Odtąd przyciągała ludzi jak magnes. Na przykład w czasie popularnych nocnych fatimskich czuwań.
Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.