Między dżumą a cholerą

Bartosz Bartczak Bartosz Bartczak

publikacja 26.04.2017 13:01

Żaden z kandydatów na francuskiego prezydenta nie wydaje się dobry. Jednak z wyborami w USA było podobnie.

Mateuszowi Morawieckiemu wymsknęło się stwierdzenie, że wybór między Trumpem Clinton, jest jak wybór między dżumą a cholerą. Jednak Donald Trump nie okazał się wcale takim złym prezydentem. Żadnego dealu z Rosją nie ma, jest za to zdecydowana polityka wobec Syrii czy Korei Północnej. Minęła też groźba wojny handlowej z Chinami, jest za to obniżka podatków. Nowy prezydent wziął się też za likwidację finansowania aborcji z budżetu państwa i za walkę z nielegalną imigracją. Czy podobnie może być z prezydent Le Pen?

Wyniki wyborów we Francji zwiastują spore zmiany w polityce europejskiej. Podział na socjaldemokratów i chadeków może zostać wkrótce zastąpiony przez podział na liberałów i narodowców. Nie jest to podział koniecznie lepszy. Odpowiedzią liberałów na kryzys jest jeszcze więcej tego samego, czyli pogłębienie integracji europejskiej i akceptacja zjawiska globalizacji w obecnej formie. Narodowcy natomiast obiecują powrót do państwa opiekuńczego w narodowej, zamkniętej na świat formie.

Nawet potencjalny kompromis między tymi dwoma ideami nie oznacza dobrego rozwiązania. Kompromis między socjaldemokratami a chadekami zaowocował systemem społecznej gospodarki rynkowej. Czym mógłby zaowocować kompromis między narodowcami a liberałami? Być może pomysł unii różnych prędkości jest właśnie sposobem na połączenie dwóch sprzecznych tendencji. Ale odcinanie się Francji czy Niemiec od najszybciej rozwijającej się części Europy i ograniczenia praw imigrantów, którym jeszcze chce się pracować, nie jest najlepszym pomysłem.

Pomysły Marine Le Pen nie dają wielkich szans na poprawę sytuacji we Francji. Nie ma możliwości obrony francuskiego państwa socjalnego. Zamknięcie granic też jest pomysłem mało realnym. Ale pomysłem Macrona jest trwanie tego, co jest źródłem obecnych kryzysów. Mało kto jednak zauważa, że najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do chrześcijańskich korzeni, które były źródłem sukcesu integracji europejskiej w jej początkach. Jeśli w swoim działaniu zarówno UE, jak państwa narodowe, kierowałyby się zasadami wypływającymi z religii, która stworzyła cywilizację europejską, wiele dzisiejszych kryzysów w ogóle nie miałoby miejsca.