Małżeńska historia z Jezusem

Agata Puścikowska

|

GN 17/2017

publikacja 27.04.2017 00:00

Kocia łapa, białe małżeństwo, a na końcu... sakrament.

Renata i Marek Panasewiczowie zawarli sakramentalne małżeństwo w czerwcu ubiegłego roku. Renata i Marek Panasewiczowie zawarli sakramentalne małżeństwo w czerwcu ubiegłego roku.
agnieszka wędrychowska

Renata i Marek Panasewiczowie. Od blisko roku sakramentalne małżeństwo w (dalszej) drodze do świętości. Szczęśliwe. A wcześniej? Wcześniej było inaczej...

Jej historia

Renata poznała Marka krótko potem, gdy uciekła ze związku przemocowego. – Byłam młodziutka, zaszłam w ciążę. On nie dorósł do roli małżonka czy ojca. W naiwnym myśleniu, że dziecko jednak musi mieć ojca, a „wszystko się ułoży”, wzięliśmy ślub kościelny – opowiada Renata, dziś 44-latka. – Ojciec moich dzieci miał ogromne problemy emocjonalne, a ja nie potrafiłam z tym skutecznie walczyć. Zresztą on musiałby chcieć. Małżeństwo skończyło się dramatycznie. – Uciekłam po pobiciu, w obawie o swoje życie i zdrowie, z dwójką malutkich dzieci. Byłam borykającą się z trudami samotnego macierzyństwa dziewczyną. Bez perspektyw, mieszkania i wykształcenia.

Rozwój był bolesny i długi. A Renata, która próbowała być wierna nauczaniu Kościoła, poszła do spowiedzi. – Ksiądz powiedział mi, a było to 20 lat temu, że „takich jak ja” Kościół nie potrzebuje! To było dla mnie jak uderzenie czy wiadro lodowatej wody na głowę. Przecież starałam się regularnie chodzić na Mszę św., kultywować praktyki religijne. Rozwód był koniecznością, by ratować siebie i dzieci. Zostałam tak zraniona, że... zwinęłam się z Kościoła.

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.